Szliśmy ulicą Szarotki, a potem Parkową, gdy niewidzialna siła wciągnęła nas do środka. We wnętrzu czaiło się nieznane, nieoswojone i obce.
W niewielkiej izbie, okienko ledwo wystaje nad ziemię. To suterena, ciemna, wilgotna, przepełniona rupieciami z przeszłości, pogrążona w mdlącym, zbutwiałym zapachu.
A więc kontemplujemy, piec kaflowy w rogu, hałdy bibelotów, które przyrosły do mebli, brzęczącą jarzeniówkę i włączoną na półgłośno „dwójkę”. Potem obrazki na ścianach. Grafiki i fotografie. Powieszone na gwóźdź lub przyklejone na taśmę malarską. Jest więc marszałek Piłsudski, są Jan Paweł II i ciało Chrystusa na krzyżu.
Pocerowaną kamizelkę założoną niedbale na oparcie fotela, wytartego i wyklepanego. Ślad po żelazku na koszulinie. Zamiast drzwi ciężkie, szpetne kotary. Na blacie maszyny do szycia, Łucznik, staruszki. Jeszcze szpulki nici, które są wszędzie. Na półkach i regałach, na krześle i pod nim — „a myśli Pani, że jak potrzeba to znajdę? Zawsze koloru brakuje”.
Przy piecu porąbane drewno — „palę, bo inaczej kwitnie grzyb”. I kartony — „z Darexa mi przynoszą” (sklep wielobranżowy przy Radogoskiej — przyp. aut.) — pewnie jak by szczapki nie chciały zapłonąć. A na stoliku magazyny: „Quelle” i „Burda”, ułożone w stosik równo pod ścianą. Porcelitowy wazon. Na ścianie wisi plakat z autem marki Saab. Posępna materia, w której zapisany jest czas.
Już kręciło nam się w głowach, a jeszcze ten cennik sprzed denominacji złotego, opatrzony pozycjami: „reglan na watolinie”, „płaszcz wełniany wizytowy /dyplomatka/” albo „spódnica wełniana fantazyjna”. Oto w fascynującym świecie szwów, bufek i lamówek, 82-letni Stanisław Motyka czaruje rzeczywistość.