Wojciech Wirwicki ma zaledwie 19 lat, gdy znajduje swoją niszę – lokalny portal internetowy. Mimo niełatwym czasom, w których przychodzi mu działać, Wojtek, pod znaczącą nazwą „wSzczecinie.pl”, swobodnie wchodzi do cyfrowego świata. Zaraża entuzjazmem ekipę znajomych, ze szkoły, z podwórka, ot żółtodziobów w pracy redakcyjnej, by 3 października 2005 roku, opublikować pierwszy materiał w sieci, wykonując czynność, która przez następne 14 lat wyznaczać będzie rytm kolejnych dni i tygodni.
Jak docieracie do spraw bieżących?
O aktualnych wydarzeniach informują nas urzędy i instytucje. Do wielu informacji docieramy przez Facebook oraz dzięki naszym dziennikarzom, którzy z kolei mają swoich informatorów. Wreszcie nasi czytelnicy bez których „wSzczecinie.pl” nie istniałoby – piszą do nas, dzwonią.
Mniemam, że jest w czym wybierać.
Wybór tematu pochłania nas bez reszty i jest równie ważny, jak pytanie o to, czy ostatecznie uda się nam przedstawić go rzeczowo, obiektywnie, bez naginania i z góry założonej tezy.
Zwykle się to udaje?
Co i rusz dostajemy sygnały, że pod względem obiektywnego oglądu rzeczywistości działamy w niszy.
Co więc decyduje o wyborze tematu?
Nasz redakcyjny obiektywizm nakazuje wcielić się w rolę odbiorcy; zastanowić się, na ile dany temat „zarazi” czytelnika. Oczywiście pomagają nam w tym dane analityczne.
Kliknięcia muszą się zgadzać.
Klikalność jest ważna, jednak nie najważniejsza. Łatwo przekroczyć granicę, publikując treści medialnie nośne. Tymczasem u nas nikt nie nasyci się tanią sensacją. Od początku walczymy o to, co jest misją tego portalu. Treści istotne i merytoryczne, rzetelnie przygotowane, kreujące „wSzczecinie.pl” jako medium poważne. Naszą walutą jest więc nie tylko to, żeby portal liczył się w lokalnym życiu kulturalnym, ale także, żeby szczecinianie byli na bieżąco z tym, co dzieje się w mieście, które jest przecież bardzo zmienne. Zależy nam, aby działać w zgodzie z jego nurtem.
Jakiś czas temu na szczecińskich skrzyżowaniach pojawiły się tzw. „yellow boxy”. O tym, jak z nich korzystać dowiedziałam się od Was. Jak wyglądał cykl pracy nad tym materiałem?
Gdy dowiedzieliśmy się, że wchodzi nowe rozwiązanie, ustaliliśmy, że to świetny temat na live’a. Michał Kaczmarek umówił kierownika zespołu ds. organizacji ruchu, spakowaliśmy sprzęt, pojechaliśmy w teren i nagraliśmy materiał na żywo.
Jak wygląda dzień redakcji „wSzczecinie.pl”?
Nasz dzień dzielimy na trzy fazy – planowania, realizacji i publikacji. W tej pierwszej zastanawiamy się nad wyborem kontentu. W drugiej realizujemy wcześniej zaplanowany temat. To najdłuższa faza i wymagająca od nas pracy nad kilkoma rzeczami równolegle – każdy z tematów bowiem, wymaga innego podejścia i formy, czy to w postaci materiału zdjęciowego, filmowego czy tekstowego. Wreszcie w fazie publikacji pokazujemy efekty naszych działań. Jako portal informacyjny, realizujemy do kilkunastu publikacji dziennie: o historii i inwestycjach, o polityce i sprawach społecznych i o kulturze, czym zajmują się kolejno Marcin Gigiel, Michał Kaczmarek i Radek Bruch. Publikujemy głównie w godzinach porannych i wieczornych, czyli w szczycie oglądalności. Pierwszy materiał zamieszczamy około godziny 7, kiedy czytelnicy zasiadają do porannej kawy. Do godziny 9 staramy się zamieścić jeszcze trzy. Potem do godziny 17 informujemy o tym, co aktualnie dzieje się w Szczecinie. To może być krótka informacja o ogłoszonym przetargu, wypadku drogowym, który spowodował utrudnienia w ruchu. Od godziny 17, kiedy nasi odbiorcy wrócą do domu, zjedzą obiad i zaczną scrollować Facebooka, na którym pojawiają się nasze treści, publikujemy materiały autorskie, które mają ponadczasową „wartość”. Ponieważ nie traktujemy momentu publikacji artykułu jako końca procesu pracy nad nim, z biura wychodzimy około 22. Dla nas ważna jest również publikacja w mediach społecznościowych, zarządzanie interakcjami z naszymi czytelnikami. Nie bez kozery utrzymujemy się w top 3 najsilniejszych profili pod względem liczby polubień i generowanych interakcji.
Bywacie w ogóle offline?
Nie miewamy urlopów i świąt. Zawsze u nas wre praca. Jeśli wyjeżdżamy, to z laptopem pod pachą. Prowadzenie mediów wymaga bycia w obiegu; w nieustannym czasie teraźniejszym: zasysania newsów, reagowania i publikowania na bieżąco. Pomaga nam przy tym zgrany zespół redakcyjny.
Co pasjonuje Cię w Twojej pracy?
Codzienna, miejska rzeczywistość, kreowana przez ludzi, którzy reprezentują skrajnie różne światopoglądy. Cieszę się, gdy mam okazję je poznać.
Co daje Ci największą satysfakcję?
Największą satysfakcję daje mi myśl, że treści, które publikujemy, oddziałują na naszych odbiorców: kształtują czas wolny, postrzeganie kultury szeroko rozumianej, pozwalają w nowym świetle ujrzeć procesy, które zachodzą w mieście.
Portal ruszył w czasach, kiedy Internet był jeszcze czarną magią. Jak Wam się udało skomercjalizować to przedsięwzięcie?
W 2005 roku pod tym względem sytuacja była faktycznie beznadziejna. Nikt nie wiedział, co to jest Internet, więc nie było mowy o finansowaniu. Zresztą jako studenci nie mieliśmy związanych z tym trosk — portal rozwijaliśmy dla siebie i z miłości do Szczecina. Na nic nie liczyliśmy, niczego nie oczekiwaliśmy — stwierdziliśmy, że jeśli w przyszłości wzmocnimy się, założymy firmę, ale jeśli nie, przynajmniej zdobędziemy doświadczenie. Dopiero gdy na portal zaczęło wchodzić miesięcznie blisko 30 tysięcy unikalnych użytkowników, zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobić, aby nie działać non-profit. Nie widziałem siebie w korporacji, nikt z nas siebie nie widział! Ponieważ owe 30 tysięcy wejść miesięcznie nie przekonywało reklamodawców, zdywersyfikowaliśmy źródła zarobku — skupiliśmy się nie tylko na rozwijaniu portalu, ale także na filmowaniu. Włożyliśmy bardzo dużo wysiłku w zbudowanie możliwie szerokiego kontekstu dla kultury, o której informujemy. Przede wszystkim poprzez bogaty program skierowany do naszych odbiorców. Ponadto zainwestowaliśmy w sprzęt do nagrywania, który do dziś wykorzystujemy przy produkcjach na rzecz portalu i dzięki któremu jesteśmy w stanie łączyć nasze usługi. Czyli drogi kliencie nie tylko zrobimy dla Ciebie film o tym, że właśnie otworzyłeś fabrykę, który następnie Ty wrzucisz na swój Facebook, tylko drogi kliencie zrobimy dla Ciebie film o tym, że właśnie otworzyłeś fabrykę i wyemitujemy go u nas, dzięki temu dotrzesz do dziesiątek tysięcy odbiorców.
Kiedy zaobserwowałeś przeskok? Kiedy portal zaczął przyciągać reklamodawców?
Dopiero 3, może 4 lata temu, kiedy nikt już nie miał wątpliwości, że reklama internetowa daje mierzalne rezultaty, portal zaczął przynosić dochód. Do tej pory reklamodawców interesowała prasa drukowana.
Ile użytkowników w ciągu miesiąca wchodzi na portal?
Dziennie na portal wchodzi nawet 20 tysięcy unikalnych użytkowników. W ciągu miesiąca blisko pół miliona.
Za co Szczecin cenisz najbardziej?
Za potencjał drzemiący w szczecińskiej architekturze. W tym mieście instynktownie zadziera się głowę, przystaje, żeby pogapić się na budynki.
Którą ulicą Szczecina warto się przespacerować?
Wojtek: Ulicą Kolumba, wzdłuż której ciągną się budynki fabryczne. Warto je zobaczyć z mostu na Wyspę Jaskółczą.
Maja Pietrzak: Szczecin ma piękne kamienice. Właściwie mogłyby one uchodzić za jedną z głównych dekoracji tego miasta. Ta najbardziej okazała, secesyjna, mieści się przy ulicy Świętego Wojciecha 1. Podwórze z fontanną trzeba zobaczyć na własne oczy.
Siedziba „wSzczecinie.pl” mieści się w kamienicy z 1906 roku przy ulicy Pocztowej. Skrzypiąca, stylowa stolarka, bogate sztukaterie zdobiące sufity co poniektórych pomieszczeń, wreszcie aż trzy oryginalne piece kaflowe! Jak Wam się udało znaleźć taką perłę?
Ponad pół roku wertowaliśmy ogłoszenia nieruchomości. Szukaliśmy mieszkania, które nie dość, że będzie w zasięgu mojej zdolności kredytowej, to będzie miało zachowaną oryginalną stolarkę i sztukaterię. To było absolutne minimum. Gdy w okresie poszukiwań, znajomy „zaraził” nas piecami kaflowymi, stwierdziliśmy, że w mieszkaniu musi być ponadto przynajmniej jeden piec kaflowy.
I może jeszcze zdobiony kaflami z fabryki z Velten pod Berlinem (śmiech).
Tyle że nasze piece są właśnie nimi zdobione! W ogłoszeniu było napisane, że są dwa piece. Gdy na miejscu okazało się, że jest trzeci, stwierdziliśmy z Mają, że nie może być lepiej. To się nazywa inwestycja życia!