To, że dorastająca wśród faktur i barw Marta pójdzie w ślady swoich rodziców, było dla niej jasne. Już jako dziecko poszukiwała piękna i się w nim lubowała. Gdy przyszło jej przejąć rodzinny biznes, nie zastanawiała się długo. Wiedziała jednak, że jeśli ma poprowadzić markę, to tylko wspólnie z siostrą. Dziewczyny nie lukrują tych początków. Rodzice założyli firmę z tekstyliami meblowymi w połowie lat 90. Sprowadzane tkaniny pochodziły głównie z Chin i Turcji, a sam lokal, w którym znajdował się sklep, trącił nieznośnym dizajnem lat, w których powstał. Siostry podeszły do dotychczasowego dorobku z dozą szacunku, ale i nonszalancji, tłumacząc go na współczesny język. Wiedziały, że trzeba zerwać z konserwatywnym wizerunkiem marki i zaprezentować ją nowemu pokoleniu konsumentów. Sposób, w jaki zrewolucjonizowały markę, bez wątpienia wynikał z osobistych fascynacji Marty, które mocno zajmowały ją na studiach — wzornictwem i architekturą czasów PRL. Oficjalnie siostrzany duet pracę pod wspólnym szyldem rozpoczął w 2009 roku i od tego czasu, nieprzerwanie, marka Deca zajmuje się rewitalizacją mebli tapicerowanych we współpracy z utalentowanymi stolarzami, sprzedażą tkanin z najdalszych zakątków tekstylnego świata, a od jakiegoś czasu także projektowaniem wnętrz — jak podkreśla Marta z poszanowaniem rzemiosła, wpływowych nazwisk świata wzornictwa, chętniej maksymalistycznych, niż minimalistycznych, bo taka jest też jej natura.
Siedzimy w mieszkaniu Marty na Podzamczu. Ona na fotelu obrotowym z lat 70. wpisującym się w żartobliwy nurt space age. Jej twarz okalają niesforne kosmyki. Na nogach ma wysłużone mokasyny. Zestawiła je z kardiganem w kolorze indygo i spódnicą w panterkowy print. Mimo kilkunastu lat prowadzenia rodzinnego biznesu, jej wyraz twarzy nie przywodzi na myśl kogoś, kto popadł w rutynę; kto to już wszystkiego doświadczył. Opowiadając mi swoją historię, Marta jest rozentuzjazmowana, energicznie gestykuluje.
Po powrocie ze studiów w Poznaniu myśl o tym, że chce założyć własne biuro projektowe, zbiegła się u Marty z objęciem posady jako asystentka w firmie Loft Kolasiński. — „U boku Jacka Kolasińskiego nauczyłam się sztuki obserwacji, uważności na detale, myślenia przestrzenią. Wpojono mi, że w dobrym projekcie nie ma miejsca na przypadki” — tłumaczy.
Próbkę zebranych przez Martę doświadczeń można odnaleźć w jej własnym mieszkaniu. Swoje wymarzone miejsce znalazła w lokalizacji przy ulicy Kuśnierskiej. Widok z okien, z jednej strony — na Zamek Książąt Pomorskich, z drugiej — na książęcą stajnię, rodowitą szczeciniankę zachwycił tak, że to tutaj postanowiła zamieszkać. Kamieniczne mieszkanie, które odkryła, zaprojektowała w efekcie bardzo świadomego procesu. Wnętrza, rozplanowane wprawdzie funkcjonalnie, zupełnie nie przystawały do potrzeb, wtedy jeszcze dwuosobowej rodziny. Niewielki metraż, na którym znajdowało się pięć pomieszczeń, Marta postanowiła niemal całkowicie otworzyć, dyskretnie wydzielając przeszklonymi panelami strefy dzienną, nocną i kąpielową. Kamienicę wybudowano w latach 60. XX wieku, stąd w wystroju wnętrza nie mogło zabraknąć wycieczki do epoki podboju kosmosu. Jej precyzyjnej wizji nie umknął żaden element — od osprzętu elektrycznego po uchwyty, od mebli po dekoracje. Dzięki kreatywnemu wykorzystaniu geometrii kształtów Marta dodała wnętrzu space age-owego sznytu. Tonu nadały m.in. kultowy radiomagnetofon marki Audiola, przypominający kształtem hełm astronauty, żyrandol czy stół przywodzący na myśl latający spodek UFO. W doborze sztuki nie było kompromisów. Marta jest niestrudzoną łowczynią okazji buszującą po pchlich targach i aukcjach internetowych. Ponadto namiętnie kolekcjonuje dzieła młodych artystów, m.in. Aleksandry Waliszewskiej, Kraza, Maćka Salamona czy Emilii Rogińskiej. — „Uwielbiam młodych artystów za ich odwagę, za własny język; działających wbrew zastanemu porządkowi, na przekór wszystkim podszeptom” — mówi.
*
Marta od jakiegoś czasu znajduje się w punkcie, kiedy organizuje strategię na przyszłość. Żeby stworzyć przestrzeń dla dwójki dzieci, wraz z partnerem zdecydowali przeznaczyć mieszkanie na wynajem, a sami przeprowadzić się do domu poza miastem. Choć są na początku drogi, Marta już zaciera ręce na kolejny projekt.
Aby powiększyć zdjęcie, kliknij.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz