Marta Łaźniowska jest prowadzącą program Menu Kulturalne, którego trzon akcji rozgrywa się w przestrzeni przywodzącej na myśl stację kosmiczną. Oto w intergalaktycznym studiu TVP3 Szczecin Marta czuje się jak ryba w wodzie — sprawia, że materiał ostatecznie oglądany przez widza wyrasta ponad papkę masowej kultury; realnie wpływając na rzeczywistość. Dlatego tym razem to my będziemy ją odpytywać.
Zawsze wiedziałaś, że chcesz być dziennikarką?
Marta Łaźniowska: Tak, odkąd skończyłam 7 lat.
A jednak zdecydowałaś się studiować filologię słowiańską.
MŁ: Uwielbiałam powieść Michaiła Bułhakowa — Mistrz i Małgorzata. Chciałam przeczytać ją w oryginale. Poza tym uważam, że studia dziennikarskie nie są konieczne, aby zostać dobrym dziennikarzem. W naszej redakcji są osoby, które skończyły, dla przykładu — prawo i świetnie sobie radzą.
Mając 18 lat, rozpoczęłaś pracę w szczecińskim radiu ABC. Ostatecznie wybrałaś telewizję. Dlaczego?
MŁ: To sprawka Bartka Łyżwińskiego, obecnego reportera Panoramy. Bartek zawsze uważał, że odnalazłabym się w świecie telewizji. To on mnie tutaj przyprowadził (śmiech).
Nie od razu zostałaś prowadzącą program Menu Kulturalne.
MŁ: Na początku byłam tak zwanym „rysiem”. Ryś to pieszczotliwie określenie researchera; żółtodzioba w pracy dziennikarskiej, który robi wszystko i nic.
Kto Ci w tym czasie imponował? Na kim się wzorowałaś?
MŁ:Moim wzorem był i nadal jest Piotr Dziemiańczuk, mój obecny dyrektor, człowiek przesiąknięty telewizją. Jeszcze zanim tu trafiłam, kojarzyłam Piotra z telewizji; wiedziałam, że przebywał w Iraku, że był korespondentem wojennym. W pracy poznałam Piotra jako osobę z charyzmą, niesamowitą intuicją i pamięcią; Piotr w sekundę wiąże fakty! Szalenie mi to imponuje. Ale jako szef, potrafi być także surowy i wymagający. Pamiętam, że po Kronice zawsze bałam się, że zwróci mi uwagę (śmiech).
Kiedy poczułaś gotowość do pracy na żywo?
MŁ:Nigdy nie miałam poczucia, że jestem wystarczająco gotowa. Wejścia na żywo były dla mnie zawsze bardzo stresujące. Za to przyjemność w pracy przed kamerami poczułam całkiem niedawno, kiedy postanowiłam na dobre wrócić do Szczecina.
Jakie role przeszłaś, zanim zostałaś prowadzącą program Menu Kulturalne?
MŁ:Wyjechałam do Warszawy, na wakacje do siostry. W wielkim świecie trudno było mi wysiedzieć; nosiło mnie, więc zaczęłam szukać nowych wyzwań. I tak trafiłam do siedziby wydawnictwa Pani, następnie pocztą pantoflową — do Pytanie na Śniadanie.
O co Cię spytano na rozmowie rekrutacyjnej?
MŁ:Czy oglądam Pytanie na Śniadanie (śmiech).
Jak przygotowywałaś się do programu?
MŁ:Dla mnie najważniejszy był i jest research. Namiętnie szperam! Gdy pracowałam w Pytanie na Śniadanie, moja praca polegała przede wszystkim na grzebaniu w Internecie, prasie, e-mailach, które przychodziły do redakcji, w nadziei wyszperania ciekawej postaci, co było połową sukcesu. Drugą połową było wystąpienie gościa w programie.
Zdarzyło się, że gość nie przybył?
MŁ:Albo nie przybył, albo spóźnił się. W takich sytuacjach nie histeryzowaliśmy, a wprowadzaliśmy zmiany w scenariuszu.
Pracowałaś ze znanymi osobami?
MŁ:Tak, z wieloma: Marzeną Rogalską, Tomkiem Kammelem, Łukaszem Nowickim czy Moniką Zamachowską. To są zawodowcy, zawsze skupieni na „tu i teraz”.
Czy udało Ci się oswoić stres?
MŁ:Stres wpisany jest w pracę dziennikarza. Nie walczę z nim. Taka praca. Oczywiście zmiana podejścia przyszła z wiekiem — moje początki pamiętam jako nieustanny stres.
Czy praca w Kronice była dla Ciebie równie fascynująca, jak w Pytanie na Śniadanie?
MŁ:Na pewno całkiem inna. W TVP3 Szczecin robiłam reportaże, niemal codziennie miałam styczność z ludzką tragedią. Przygoda z telewizją śniadaniową była czymś w rodzaju resetu, którego w tamtym momencie potrzebowałam.
To ten misyjny status Telewizji Polskiej, który pokutuje w naszym kraju?
MŁ:Tak. Dla Telewizji Polskiej kluczowa jest misyjność i to właśnie misyjność, a nie komercja są przedmiotem naszej szczególnej troski. Podam przykład: w niewielkiej miejscowości mieszka kobieta z niepełnosprawnym dzieckiem, która potrzebuje pomocy. My, poprzez nagłośnienie tej historii, pomagamy. Na tym owa misyjność właśnie polega. Człowiek jest najważniejszy.
Dlaczego po dwóch latach spędzonych w stolicy, zdecydowałaś się wrócić do Szczecina?
MŁ:Miałam osobiste powody, by wrócić do Szczecina. Z Warszawą rozstawać się nie chciałam. Lubiłam stolicę, rytm życia wielkiej metropolii. Rozstanie przeżyłam ze smutkiem. Pamiętam, że po powrocie zdarzyło mi się obejrzeć M jak Miłość i widząc znajome rejony, za każdym razem chciało mi się płakać. Wiele zawdzięczam mamie, która wierciła dziurę w brzuchu, żebym wreszcie ruszyła w miasto, zaczęła poznawać Szczecin. To dzięki niej w ciągu kilku miesięcy przerwy zawodowej, przeżyłam renesans miłości do tego miasta.
Za co pokochałaś Szczecin?
MŁ:To miasto się nie spieszy; tu można żyć i pracować spokojnie, osiągając satysfakcjonujące efekty. Poza tym uwielbiam Szczecin za las Arkoński, Jasne Błonia, jezioro Głębokie, a kocham ze względu na moich bliskich, bez których to by się nie udało.
Po przerwie wróciłaś do telewizji, mimo że nie zamierzałaś kontynuować kariery w tej branży.
MŁ:Gdy dowiedziałam się, że redakcja kultury i sztuki straciła szefa, podskórnie czułam, że powinnam zgłosić swoją kandydaturę. Uważam, że kultura jest przedmiotem naszej narodowej dumy. Mam nadzieję, że Menu Kulturalne przyczyni się do poszerzenia kręgu zarówno odbiorców, jak i twórców kultury w Szczecinie.
Szef wiedział, co robi, wpuszczając do radakcji świeżą krew (śmiech).
MŁ:Prawdę mówiąc, na początku nie pochwalano moich pomysłów. Nieraz słyszałam: halo, kultura! Kiedy w kulturze będzie kultura?! Ja wtenczas odpowiadałam: to jest właśnie kultura. I uparcie zapraszałam do studia wszystkich tych, którzy w moim mieście tworzą kulturę: Michała, który robi znakomite zdjęcia Szczecina czy Olę, która przeprowadza świetne wywiady. Czekajcie, muszę się umalować.
Mimo że zjadł nas stres, miło wspominamy wizytę w studiu. „Łowcy wpadek” nie śpią (śmiech).
MŁ:Skoro mowa o wpadkach, to nie zapomnę mojego wejścia na żywo w porannej Kronice. Prowadziłam przegląd prasy i prognozę pogody, z którą zawsze miałam jakiś problem. Palnęłam wtedy mniej więcej tak: „dziś w nocy będzie mgła, należy włączyć światła…yyy…w ogóle należy włączyć światła”. Mam kilka takich żenujących historii (śmiech).
Czy praca w telewizji to sport ekstremalny?
MŁ:Poniekąd tak. Jak w wierszu Szymborskiej —nic dwa razy. Nigdy nie wiem, czego się spodziewać, zawsze coś mnie zaskoczy.
Czy pamiętasz swoje pierwsze wejście na żywo w Menu Kulturalnym?
MŁ:Tak. Rozmawiałam z Krzysztofem Krawczykiem.
Co wtedy czułaś?
MŁ:To samo, co niemal każdego dnia. Tremę!
Zauważyłam, że przed wejściem na żywo rozluźniasz mięśnie twarzy.
MŁ:Doskwiera mi szczękościsk. U wielu osób pracujących w branży telewizyjnej objawem stresu jest właśnie szczękościsk. To odpowiedź organizmu na stres, który kumuluje się głównie w stawach skroniowo-żuchwowych.
Z którym gościem rozmowa najmocniej zapadła Ci w pamięć?
MŁ:Z księdzem Janem Kaczkowskim.
Czego nauczyła Cię praca w telewizji?
MŁ:Pokory, działania pod presją czasu, a także łatwości w nawiązywaniu kontaktów.
Nie zrobisz dobrego materiału bez…
MŁ:Bez pomysłu i researchu. Obszernego researchu.
W Twojej rodzinie nie ma dziennikarzy. Jak wobec tego znaleźć punkt zaczepienia, jeśli nie ma się ich w swoim otoczeniu?
MŁ:Wypisać sobie wszystkie lokalne redakcje telewizyjne, gazet i czasopism oraz rozgłośnie radiowe. I dzwonić tam, do skutku, pytając o staż.
Czy aby być dobrym dziennikarzem, trzeba być ekstrawertykiem?
MŁ:Nie. Ale trzeba lubić ludzi, fascynować się nimi.
Jakie trzy cechy powinien mieć dobry dziennikarz?
MŁ:Dobrego dziennikarza powinna cechować ciekawość świata.
Trzy cechy.
MŁ:Ola, muszę Cię wziąć na praktyki… (śmiech). Ciekawość jest kluczowa. Reszty można się nauczyć.
Jak odpoczywasz?
MŁ:Uwielbiam psy. Duże i silne, jak te rasy Cane Corso. Pasję do tej rasy dzielę z siostrą, która jest właścicielką dorodnego Bigosa. W Warszawie byłam dla nich domem tymczasowym. Wyciągałam je ze schronisk i opiekowałam się nimi do chwili znalezienia nowego pana.