Osiedle Kaliny i Przyjaźni
Mama: Pierwsze lata dzieciństwa spędziłaś na Świerczewie. Najpierw mieszkanie w wysokościowcu przy Kaliny. Zza ścian dobiegały różne odgłosy, ścianki działowe drżały od pracujących urządzeń domowych, z naprawą windy spółdzielnia miała się zmierzyć dopiero za parę miesięcy. To mieszkanie nie było oazą prywatności. Miałam wrażenie, że ciągle żyję z ludźmi, z którymi nie miałam ochoty przebywać. Pokonywanie ośmiu pięter uważałam za mękę, a już z małym dzieckiem pod pachą to był koszmar. Leningrad? Nie do końca wiedzieliśmy, co to znaczy. Chociaż na początku była idylla.
X
Z
Dopiero przy Jodłowej mieszkało nam się dobrze. Parter, 2 pokoje z balkonem, oddzielną kuchnią, łazienką i przedpokojem, okna wychodzące na betonowy plac, można było rzucić okiem na auto. A ulicę dalej, na Świerszczowej, chodziłaś do przedszkola. Potem urodził się Twój brat, pojawiła się potrzeba większej przestrzeni. I był to chyba jedyny powód, by na zawsze opuścić Świerczewo.
Babcia: Na Santockiej mieszkam od 76. Dziadek był wtenczas pracownikiem stoczni, był spawaczem i to jest mieszkanie z przydziału. 6 lat na nie czekaliśmy, to i tak nie długo. Teraz masz pieniądze, idziesz i kupujesz. A kiedyś to trzeba było zapisać się na mieszkanie, wpłacić jakąś część pieniędzy no i czekać, 15 lat, może dłużej. A stocznia zapewniała mieszkania szybciej. Jak przyjechaliśmy pierwszy raz na plac budowy, to był tylko dół wykopany. Na przyszły rok mieszkanie było prawie wykończone. Bo kiedyś to nie było tak jak teraz, że puste mury deweloper oddaje. Kuchnia była wyposażona w kuchenkę gazową, na podłodze gumoleum, ściany wytapetowane. W małym pokoju tapeta była zielona, w paski, a w dużym, bo ja wiem, coś z pomarańczem. Loggia była otwarta, ale zabudowałam, bo złodziej mi wlazł. Rozumiesz, rano, o dziesiątej. Akurat z kolei wróciłam. Wlazł mi i szybę wyjmował. Ewa w szkole, Rysiek w pracy, ja wchodzę do mieszkania i słyszę jakiś szumot. Myślę: matko jedyna, Ewa do szkoły nie poszła? Rysiek z pracy wrócił? Latam po pokojach, a złodziej trzyma szybę wyjętą. Jak mnie zobaczył — bo firana była niedosłonięta — to uciekł. Po tym włamaniu kratę wstawiliśmy, a zabudowaliśmy później.
Czy mieszka mi się tu dobrze? Nie narzekam na nic, po prostu. Ale że to Świerczewo, to ja nie wiedziałam. Dopiero któregoś dnia idę, patrzę i jakaś tablica stoi z napisem: >>Świerczewo<<. Ja mówię jakie to Świerczewo, co to. No ale mam wszystkie na około sklepy: Lidl, Biedronkę. Apteka jest, sklepy rzeźnicze są dwa, wszystko jest na miejscu, nigdzie nie muszę jeździć. Przychodnia jest, park przy 26 kwietnia. Na dole targowisko.
Targowisko Kalinka
Babcia: Targowisko już było, jak myśmy się tu wprowadzili. Na początku przy Santockiej, później przenieśli je bliżej kościoła, bo tam bloki zaczęły wyrastać. Kiedyś Kalinka tętniła życiem. To było miejsce centralne, kręgosłup osiedla. Można było przystać z zakupami, uciąć pogawędkę z sąsiadką. Tu wszystko można było kupić. Mięso, warzywa, chleb, słodycze i tak dalej. Jak wybudowali te markety, to handel umarł.
Mama: Wyjątkowe miejsce. Baza do nawiązywania kontaktów. Malutka księgarnia, jakieś punkty usługowe, knajpy, sklepiki, rzemieślnicy; drobna przedsiębiorczość lat 90.
Ogródki działkowe przy ulicy 26 Kwietnia
Babcia: Działkę kupiliśmy w 98. Tu odpoczywałam, tu Twoja mama przychodziła z Wami, tu miałam warzywa i owoce, króliki. Dziadek 10 lat był tu gospodarzem, huśtawkę Ci zbudował, zawsze coś było do roboty.
Filipinka
Babcia: Stara, ale działająca kawiarnia. Tam można było kawę wypić, ciastko zjeść sobie.
Mama: Do Filipinki chodziłam z koleżankami z podwórka. Miałam 8 lat. Najbardziej smakowały mi lody Bambino o smaku śmietankowym.
Stadion Pogoni
Dziadek: Na Pogoń chodziłem z ojcem jak miałem 8 lat, może 9, gdy trenerem był Florian Krygier. Kibicem byłem jak Pogoń jeszcze w III lidze była. A później w ogólniaku, jak Pogoń awansowała do I ligi, jeździłem z kolegami na mecze do Poznania, Gdańska, Bydgoszczy. Na stadion przychodziło wtedy mnóstwo ludzi, bo zwycięstwa mobilizowały kibiców, mieliśmy dobrych piłkarzy. Na przykład taki Kielec, to był król strzelców I ligi.
Stadion nie wyglądał tak jak dzisiaj; tylko z jednej strony były trybuny, z drugiej była skarpa zarośnięta trawą, na niej sadowili się kibice. Na meczach atmosfera była żywiołowa, roznoszono kiełbaski, jakąś oranżadę, woda sodowa była z saturatora. Zdarzały się mecze o podwyższonym ryzyku, na przykład z Legią Warszawa, Lechem Poznań czy drużynami wojskowymi, jak Polonia Bydgoszcz. Drużyn wojskowych nasi kibice szczególnie nie lubili, bo gdy któryś z naszych zawodników był dobry; był wychowankiem klubu, to taki klub wojskowy brał go do wojska, do swojej drużyny, na 2 lata, bo wojsko było wtedy obowiązkowe. W tym czasie, w Szczecinie, był jeszcze drugi klub piłkarski — Arkonia Szczecin, która często rywalizowała z Pogonią, będąc w tej samej klasie rozgrywek. To były też mecze o podwyższonym ryzyku, zbierało się dużo milicji.
Basen Pogoni to był taki punkt zborny młodzieży, latem bardzo uczęszczany; jedyny basen tutaj w Szczecinie, 50-metrowy, ze skocznią. Dla dzieci była sadzawka. Na tym basenie zdobyłem vice mistrzostwo województwa szczecińskiego na 200 metrów klasykiem, z kolei na 100 metrów zdobyłem trzecie miejsce; brązowy medal. Na terenie kąpieliska była możliwość zjedzenia czegoś, stała zabudowa była; takie baraki murowane, w których oprócz przebieralni i WC, były punkty gastronomiczne.
W latach 90. na stadionie Pogoni funkcjonowała olbrzymia giełda samochodowa, we wszystkie soboty i niedziele przewalał się tam największy tłum, bo giełda przyciągała nie tylko kupców. Ludzie oglądali, bo nowych aut nie można było łatwo dostać. Najwięcej było takich, jakie akurat produkowano: Fiat 125p, Polonez. BMW też czasem się pokazało, Opel, Ford — bo ktoś tam z zagranicy sprowadził — ale to w małej ilości.
Gumieńce, okolica
Mama Michała: Miałam 4 lata, gdy mnie tu rodzice przywieźli, to był 63. rok. Dziś mieszka mi się tu zupełnie fajnie, a kiedyś zupełnie idealnie, ponieważ w koło były pola, głusza, ulice luźno zabudowane, i dużo miejsca na przydomowy gołębnik, bo tata był gołębiarzem — chociaż chyba by się za to obraził. Więc tata był hodowcą gołębi i bardzo do tej hodowli się przykładał. Gołębie lotował, obrączkował. A jak wysyłał je w loty, to zawsze wracały. A gołębie miał różnorodne, niektóre bardzo piękne.
Najbliższy sklep był na placu, koło mojej podstawówki, szesnastki. Kupowało się tam lizaki koguty, suchary wojskowe, groszki; cukierki, oranżadę w proszku. Oranżadę piłam też z krachli. Potem z tego korka robiło się obcasy do butów; na buty zakładało się gumki z kapslem; taka dziewczyńska zabawa. A zimą, z koleżankami, chodziłyśmy na mokradła przy Krakowskiej. Tam jeździłyśmy na łyżwach płozach, zapinanych na skórzane paski.
Michał, gdy był małym dzieckiem, lubił się bawić na łące, za rzeczką Bukowa. Buszował tam. No i broił. Potem już miał 9 lat jak te rolki się pojawiły. No i potem na tych rolkach jeździł z kolegami, tu, w okolicy. I nowe rury spawał, bo ciągle ginęły na tym podwórku.
Cmentarz Centralny
Mama Michała: Michał bardzo często, jako dziecko, chodził na cmentarz. Tam się uczył jeździć na rowerze. Pamiętam jak w drodze do domu, rozłupał taki trójkołowy, niemiecki solidny rowerek.
Tata Michała: Kiedyś grobów od naszej strony; od Placu Słowińców nie było, groby to się od mogił żołnierskich zaczynały. To był jeden wielki park.
Mama Michała: Na cmentarz prowadzały dzieci panie przedszkolanki, bo to były tereny do zabaw. Tam zbieraliśmy fiołki, przebiśnieżki. Z kolei, gdy poszłam do szkoły i byłam w drużynie harcerskiej, to z harcerzami tam buszowaliśmy. Lubiliśmy oglądać niemieckie grobowce i krematorium —dawniej bardziej ruiny niż to rzeczywiście budynek.
Michał: Cmentarz znam od podszewki. Pierwszy raz poszedłem tam z dziadkiem. Lubiłem odkrywać z nim nowe alejki, chodzić „na fontanny” i „na armaty”.
Migawki z dzieciństwa