Dzień był mroźny. Za oknem śnieg, bez szans na słońce. Założyłam Martensy, narzuciłam kurtkę i przed wpół do dwunastej ruszyliśmy w kierunku Śródmieścia. W przejeździe bramnym stała Cecylia. Blondynka o wielkomiejskiej twarzy, w stylowych oprawkach, dzianinowym swetrze i spodniach dresowych w kolorze écru, wpuszczonych w wełniane skarpety, zaprosiła nas do środka. Od tej chwili mogliśmy robić, co nam się żywnie podoba.
Cecylia to niespokojna dusza. Mieszkanie miało być oazą, pełną harmonii i spokoju, który będzie ją balansował. To było wyzwanie, któremu stawiła czoła. Wymagania względem aranżacji miała nieliczne, ale precyzyjne. Priorytetem było uratowanie tego, co wartościowe; zachowanie autentyczności wnętrz. Miały definiować je ciepłe biele, beże i szarości — tło do eksponowania imponującej podłogi, wszechobecnej sztukaterii, stolarki drzwiowej i silnych kolorystycznie punktów.
Jednym z nich jest wyspa kuchenna w czerni. Indywidualny charakter nadają mieszkaniu także meble, materiały wykończeniowe i dekoracje, skontrastowane dyskretnie z przedmiotami z drugiej ręki. Nowe życie zyskał między innymi stół jadalniany zestawiony z krzesłami i konsola. Wszystko to, wraz z zawisłym w holu plakatem z lat 70., który Cecylia odkryła podczas inwentaryzacji starego budynku, spełnia sen o wytchnieniu w Śródmieściu Szczecina, na którym zależało architektce.
W mieszkaniu o powierzchni 110 m2 został odtworzony amfiladowy układ pomieszczeń. Kuchnia z wycentrowaną wyspą kuchenną znalazła się między salonem z jadalnią a gabinetem i czytelnią z biblioteką. Od strony cichego podwórza Cecylia zaaranżowała garderobę, łazienkę oraz sypialnię. Hol prowadzący zarówno do strefy dziennej, jak i prywatnej jest spójny stylistycznie z pozostałymi wnętrzami. Daje przedsmak tego, czego można się spodziewać, wchodząc w głąb mieszkania.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz