Współwłaścicielka marki Kafka Concept Agnieszka Zielińska, wraz z mężem i synem, od siedmiu lat mieszkają na Warszewie, w domu kupionym od dewelopera. Oprócz nich, zaciszne osiedle zamieszkuje kilkanaście rodzin. Schludne domki, doskonale przeciętne w swych prostych bryłach i białych elewacjach stoją karnie przy ślepej uliczce, gdzie hałas i gwar niknie, nie dochodzi.
W Centrum Szczecina mieszkałaś 20 lat. Skąd pomysł, aby rzucić swoje miejskie życie?
Jak prawdziwy mieszczuch, marzyłam o szybkim tempie i możliwościach, jakie daje miasto. Spokój nauczyłam się doceniać dopiero po latach. Poczułam, że nie jest to miejsce docelowe mojej podróży. Na Warszewie odnalazłam wiejskość w mieście. Tu jest cicho i wyciszająco. Tu przyroda oszołamia urodą. Tu mamy przyjaciół. To wszystko zapewnia przyjazną przestrzeń do życia.
Jesteś miłośniczką starego budownictwa. A jednak zamieszkałaś w domu z rynku pierwotnego.
To jest właśnie ten kompromis. Na Warszewie życie toczy się nieśpiesznie. Tu mogę zwolnić, odpocząć, ponudzić się. Brakowało mi tego w mieście — mimo że obsianym zapierającymi dech w piersiach willami i kamienicami. W tamtym czasie potrzebowaliśmy domu posadowionego na zacisznym, kameralnym osiedlu. Jednocześnie dobrze skomunikowanym, aby nasz wtenczas małoletni syn, Leon, mógł samodzielnie dotrzeć do szkoły.
Dom, który kupiliśmy z rynku pierwotnego kompletnie przeprojektowaliśmy. Poza zewnętrznym obrysem, nie pozostało nic z założeń dewelopera — nasz dom jest jedynym takim domem na osiedlu. Stworzenie przemyślanej bazy i inwestycja w jakość poniekąd rekompensuje mi mieszkanie w starym budownictwie.
Co było kluczowe w urządzaniu przestrzeni?
Wchodząc do wnętrza, staram się je przeżyć, przeczytać. Usłyszeć, co ono ma mi do powiedzenia. W przypadku starego budownictwa przestrzeń zdefiniowana jest przez historię; oryginalną tkankę, która przy urządzaniu mogłaby stać się motywem, inspiracją. Ten dom do mnie nie mówił. Denerwowało mnie to, że jest idealny, równy. Potrzebowałam historii, ale długo nie mogłam jej znaleźć — musiałam ją zbudować. Dom potraktowałam więc jak scenografię do filmu o nas, o naszej historii. Postawiłam na detale osobiste, głównie z podróży. To pocztówka, którą oprawiłam, róg młodego jaka, znaleziony przez Pawła w Himalajach, albo popiersie po babci, której wprawdzie nie znosiłam, ale miała świetny gust. Wiele pamiątek pochodzi z podróży — Nepalu, Zimbabwe, Namibii. Każdy przedmiot tutaj jest częścią większej opowieści.
Mieszkasz tu już siedem lat, a masz poczucie, że proces urządzania w ogóle się nie zakończył; że jesteś w permanentnym procesie projektowym.
Może dlatego, że wciąż łapczywie chłonę inspiracje, nasz dom nieustannie się zmienia. To projekt otwarty. Ewoluuje, bo dostosowuje się do naszych upodobań i rytuałów życia.
Jaki styl Cię inspiruje?
Podoba mi się skandynawska estetyka. Przestrzenie niewygładzone, niewypowiedziane, organiczne. Taki styl udało nam się osiągnąć z Kariną w nowym miejscu naszego showroomu Kafka Concept, na poddaszu kamienicy (ul. Mickiewicza 14/9 — przyp. aut.).
Jaki przedmiot odmienił Twoją domową przestrzeń?
Nie tyle odmienił, co zdefiniował. To praca naszego przyjaciela i ojca chrzestnego Leona, Filipa Ćwika. Filip został nagrodzony w konkursie World Press Photo, a ten czarno-biały portret pochodzi z serii prac 12 twarzy; publikacji dotykającej tematu wojny domowej w Syrii.
Nie obawiałaś się mieć go w swoim wnętrzu? Spojrzenie tego człowieka jest przeszywająco smutne.
Wiesz, im jestem starsza, tym więcej w tej pracy widzę, wyłapuje niedostrzegalne na pierwszy rzut oka szczegóły, snuję własne narracje. Ta postać nosi w sobie bolesne ślady, rany traumatycznego doświadczenia, jakim jest wojna i utrata najbliższych; „puste miejsca” po tym, co utracone. Mimo że jej historia jest wyjątkowa bolesna, dużo jest w tej pracy mądrości i życia. Po prostu. To było dla nas ważne. Tę pracę Filipa uwielbiam i wokół niej budowałam naszą przestrzeń.
Czym dla Ciebie jest dom?
Mój dom to spokój. Schronienie. Rodzina. Komfort.
Razem z Twoją przyjaciółką, Kariną, tworzycie markę Kafka Concept. Co napędza Cię do działania?
Do pracy napędzają mnie wyzwania, nowości, nowinki. Mam ogromną satysfakcję, gdy efektywność moich działań przekłada się na biznes. Cieszy mnie reakcja naszych klientek na to, co tworzymy, by stworzyć inspirującą ofertę zgodną z wizją marki. Z Kariną tworzymy wspaniały zespół, wzajemnie się stymulujemy. Czasami mam wrażenie, że mamy problem, by wyhamować. Obie uwielbiamy wizyty we włoskiej manufakturze, w rejonie obok Wenecji, Montebelluna nieopodal Treviso. Właśnie tam spotykamy się z rzemieślnikami. Obserwacja tajników produkcji Anniel jest niezwykle inspirująca. Mało osób wie, jak wygląda cały proces powstawania naszych butów. To jest bardzo długa i złożona droga, zanim but finalnie wyląduje w pudełku. Proces produkcyjny jest wcale nie krótki.
Dlaczego Kafka Concept?
Kafka Concept powstała na kanwie naszej wcześniejszej działalności, Kafki Kulturalnej. Ale od początku. Zanim rozpoczęła się moja przygoda z butami Anniel, projektowałam graficznie. Pracowałam przez dwadzieścia lat w agencji reklamowej, z czego czternaście byłam dyrektorem artystycznym. Po urodzeniu Leona chciałam zwolnić. Rzuciłam pracę i otworzyłam swoją pierwszą firmę, Kurnik Talentów, miejsce edukacji artystycznej dla dzieci. Gdy w 2016 roku działalność upadła, postanowiłam ją zmodyfikować. Tak powstała Kafka Kulturalna, księgarnia dla dzieci, którą prowadziłam z Kariną. Oprócz możliwości nabycia niszowych, pięknie ilustrowanych książek dla dzieci, tym, co nas wyróżniało, był concept store z modą dziecięcą. Miałyśmy w ofercie wysokogatunkową odzież polskich marek. Można było u nas też napić się kawy, zjeść ciasto.
Z wykształcenia jesteś graficzką. Nie byłaś wcześniej związana z branżą mody. Jak zaczęła się więc ta historia?
Pomysł na biznes narodził się zupełnie przypadkiem. Miałam chorą stopę; stan zapalny w obrębie stawu. Nie mogłam niczego włożyć na nogi. Wtedy odkryłam buty Anniel. Pierwszą parę sprowadziłyśmy z Kariną prosto z Włoch, gdzie są produkowane. I przepadłyśmy. Nie tylko dlatego, że buty okazały się mieć bardzo miękką cholewkę, idealnie dopasowującą się do stopy. Urzekła nas ich estetyka i staranność wykonania przez lokalnych rzemieślników. Te buty przypominały biżuterię, małe dzieła sztuki. Są dopracowane w najmniejszym szczególe.
Dla kogo są buty Anniel?
Hasło MADLY COMFORTABLE SHOES, czyli szalenie wygodne buty jest podstawą DNA naszej marki. Wygoda — to jest zdecydowanie ich nadrzędna funkcja. One użytkowo są wspaniałe. Do tego są szalone. Dla odważnych, skłonnych do eksperymentów dziewczyn, które mają coś do powodzenia, nie oglądają się na innych, nie podążają ślepo za trendami. Za Anniel stoi ponad pięćdziesiąt lat tradycji. Są uwielbiane przez kobiety w każdym wieku. Nasze klientki cenią je za miękkość, wygodę i lekkość. No i styl. Za to, że mogą wsunąć je na nogi, idąc do warzywniaka, ale też na wielkie wyjście. Anniel są świetnym wyborem od poniedziałku do piątku. Będą też idealne na weekend — podkreślą urok każdej stylizacji.
W waszej ofercie można znaleźć różnorodne modele butów. Jaki jest Twój ulubiony?
Loafersy — bo lubię męskie stylizacje. Chętnie łączę je z prostym garniturem, przeskalowaną koszulą, marynarką. Albo baleriny flat, z lekko wydłużonym noskiem. Moje ulubione modele Anniel są w kolorach: czarnym, czerwonym, brązowym, kremowym, białym. Uwielbiam też te w lamparcie cętki. To mój ukochany print — efektownie wybija się na tle monochromatycznych total looków, które noszę.
Aby powiększyć zdjęcie, kliknij.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz