Cała historia zaczęła się na studiach Marty. Swoje pierwsze mieszkanie wynajmowała w kamienicy z fantazyjnym wykuszem, w którym uwielbiała przesiadywać ze swoimi współlokatorkami. Pamięta do dziś jego pistacjowe ściany, prostokątny stół jadalniany otoczony wiklinowymi, trzeszczącymi krzesłami, wciśnięty pod stare, nieszczelne okna, przy którym zimą siedziały w grubych swetrach, opatulone szalikami. Nic dziwnego, że gdy w dorosłym życiu, nadszedł czas na zakup własnego mieszkania, oprócz balkonu dla kotów, Czarka i Basi, warunkiem był właśnie wykusz.
Pomysłem pary na to wnętrze był powrót do korzeni. Odarcie go z tkanki, jaką obrosło przez ponad 100 lat. „Chcieliśmy w stare mury tchnąć nowe życie — zachować wszystkie elementy nawiązujące do przeszłości, te, które nadają mieszkaniu charakter, przy jednoczesnym wprowadzeniu współczesnych zmian i udogodnień” — mówi Marta. „Usunęliśmy wszystkie nieudolne ulepszenia: paskudną pastelową boazerię ze ścian, pancerne pawlacze wykonstruowane z żółtych rur gazowych, sufit o fakturze stalaktytów. Wydobyliśmy spod tanich substytutów z PCV oryginalne, drewniane listwy przypodłogowe i zburzyliśmy ściankę działową, która odbierała łazience ustawność i funkcjonalność”. Gdy wnętrze nabrało już odpowiednich proporcji i odzyskało jasność, przyszła pora na odnowienie drewnianej stolarki. Ponieważ żaden z fachowców nie chciał podjąć się renowacji drzwi, para postanowiła, że odnowi je samodzielnie. Choć kosztowało ich to wiele zdrowia, wspólnymi siłami przywrócili dawny blask drzwiom dwuskrzydłowym, oddzielających część dzienną od prywatnej i drzwiom wejściowym z oryginalnym pochwytem, który tygodniami oczyszczali z farby olejnej. Współczesną klamkę wymienili na poniemiecką, kupioną w nieistniejącym już sklepiku przy ulicy Edmunda Bałuki. Dobrali też spatynowany, mosiężny wizjer i rozetę na klucz.
Marta, architektka i właścicielka marki todotego, w 70-metrowym mieszkaniu zaprojektowała dwa zamknięte pokoje — pracownię i sypialnię z garderobą, ukrytą za sekretnymi drzwiami. Pozostała część przestrzeni to jedna, otwarta całość, w której wydzieliła poszczególne strefy: kuchenną, wypoczynkową i jadalnianą w wykuszu. Płynność między poszczególnymi częściami mieszkania zachowała dzięki stonowanej palecie barw i bielonym, oryginalnym deskom podłogowym, których ułożenie nieco różni się w poszczególnych sekwencjach domu.
Dużą, otwartą część dzienną wypełnia naturalne światło, które padając w ciągu dnia pod różnymi kątami, odbija się od powierzchni materiałów wykończeniowych. W ich doborze nie było kompromisów. Przestrzeń wypełniła eklektyczna mieszkanka mebli, w której szczególne miejsce zajmują ponadczasowe ikony dizajnu. PRL-owska komoda, witryna upolowana na wyprzedaży mienia szpitalnego, norweskie lustro z lat 70. i krzesła patyczaki, które właścicielka darzy największym sentymentem. „Patyczaki pochodzą z akademika, pierwszego mieszkania moich rodziców i miały na sobie już niemal wszystkie kolory: od strażackiej czerwieni poprzez seledynowy aż po biel”. — śmieje się. Ton wnętrzu nadają także czarne krzesła projektu Loft Kolasiński, kultowa fotografia Rue Aubriot autorstwa Helmuta Newtona i plakat Eweliny Dymek.
Wszystkie przedmioty para dobrała ze smakiem, z kolorystycznym i stylistycznym wyczuciem. Łącząc elementy vintage ze współczesnymi, stworzyła wyraziste i eleganckie wnętrze, które w sercu zdominowanego historyzmem Centrum Szczecina jest jak powiew świeżego wiatru.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz