W głębi działki majaczył jakiś budynek. Ukryty w intensywnej zieleni owocowych drzew, przez które droga prowadziła jak przez górski tunel, nie dawał po sobie nic poznać. Dopiero po wykarczowaniu drzew, można było dostrzec niemal wchodzącą w toń leśną kuźnię i przylegające zabudowania gospodarcze. Jedynie co je czekało to dalszy rozpad lub wizyty tych, którzy próbują przeżyć przygodę, wchodząc do rudery urządzonej na klepisku, pachnącej kurzem i zbutwiałym drewnem.
Przedwojenny kompleks gospodarczy ma swój romantyczny, posępny urok, ale W. na razie nie docenia go na tyle, żeby mu się przyjrzeć. Tymczasem J. snuje plany wykorzystania jego potencjału, twierdząc, że jeszcze będzie można tu kiedyś zamieszkać.
Wkrótce potem popadające w ruinę budynki mają nowych właścicieli. Wyrazista architektura gospodarczych zabudowań: klepisko, stolarka konstrukcyjna, fundamenty z kamienia, niełatwo poddaje się narzuconym przez J. plastycznym wizjom. Pomimo ogromu absurdalnej pracy zachowuje swoją autonomiczność. Transformacja trwa dwa lata. Mglisty zamysł, który J. nosił w głowie od dłuższego czasu, udaje się ziścić.
Dziś, stojący na terenie historycznego centrum Osowa 130-metrowy dom, nijak nie przypomina tamtego rumowiska. Wygląda raczej jak tajemniczy dworek, a wraz z lasem na tyłach tworzy sielską scenerię. To właśnie tu kilkanaście lat temu urządzili sobie swój kawałek świata W. i J., a owa udana adaptacja stała się trofeum — jak się później okaże — mojego osobistego guru dizajnu.
Michał zaparkował auto, wysiedliśmy bez słowa. I jak na zwolnionym filmie długo szliśmy dróżką, prowadzącą przez nieistniejący już zdziczały sad. W. otworzyła drzwi, a nas uderzyła tonąca w jasnym, słonecznym świetle otwarta przestrzeń z mnóstwem zachowanych oryginalnych elementów architektury. Chwilę później, przy drożdżowym cieście i czarnej kawie, rozmawialiśmy o wykreowanym przez W. i J. królestwie w kolorze białym z kroplą szarego; o ich własnej, duńskiej bajce.
J. przeczesał włosy, a potem przygładził dłońmi kilka drobnych, popielatych kosmyków, które odstawały za uszami.
— No, muszę lecieć. Jakbyś miała jakieś pytania, zwłaszcza o niektóre moje meble…
— Produkuje Pan meble?
— Jakby to powiedzieć… Też.
— Tak? To fajnie… A pod jaką marką?
— Loft Kolasiński.
— Pan…
— Jacek się zajmuje projektowaniem wnętrz, oprócz tego projektuje meble…
— Czy ja trafiłam do Jacka Kolasińskiego?
— Ta
— Chyba się popłaczę… Michaaał, słyszałeś? Trafiliśmy do domu Jacka Kolasińskiego! Czy mogę dostać autograf?
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz