Niewysoki: parter z pięterkiem. Co najwyżej przeciętnej urody. Po prostu — żadnych detali, tylko prosta bryła, metalowe schodki, dach kryty papą, to wszystko. Zwodniczy budyneczek w żaden sposób nie zdradza tego, co drzemie w środku. Dopiero po przekroczeniu progu wyraz zdumienia zamiera na twarzach.
Najpierw kolory sycą oczy, a oczy tropią detale. Szpiegujące oko prześlizguje się po piecowych kaflach. Rozpoznaje secesję, modernizm, art déco, eklektyzm. Obmacuje wzrokiem lśniące kwadraciki z miśnieńskiego próbnika szkliw. I kwadraty — szczelnie wypełniające ściany, pulsujące sjeną, ugrem, błękitem pruskim, grynszpanem, malachitem. Poprzetykane pełnymi żłobień skorupami: wymyślnymi fryzami, listwami, gzymsami, cokołami. Wreszcie ciężkimi żeliwnymi drzwiczkami — do serca pieca, czyli paleniska.
Na drugim biegunie — równe szeregi sygnowanych cegieł szamotowych. Piecowego budulca. Wąskie pasemko przestrzeni absorbują anonse prasowe, atrapy. Jest piec piekarniczy z wytwórni Paula Klossa, trzon pralniczy ze szczecińskiego Pogodna, i trzon kuchenny z kafli kwadratelowych, pochodzących z odlewni Piotra Ławacza. Są też żeliwne gofrownice i drewniany magielek. Wystawę eksponatów uzupełniają przedmioty codzienne: zastawa stołowa z Bolesławca i Włocławka. Maselnica, młynek, dzieża do chleba, kanka. Na żeliwnej płycie kuchennego piecyka — aluminiowa kawiarka. Przyszpilona do boazerii haftowana makatka. Ludowe kolory. W tle stłumiony męski głos — edukuje, jak dbać o kaflową kuchnię. I wrażenie, że czas się rozszczelnił, zaczął płynąć innym trybem.
Przedsięwzięcie sięga do artefaktów pochodzących z przełomu XIX i XX wieku. Twórcy muzeum, Maciej Burdzy i Maria Grzybek cofają się w przeszłość, by odtworzyć historię tradycyjnego zduńskiego rzemiosła. Wszakże cała kultura ogniowa w tamtym czasie koncentrowała się właśnie wokół niego.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz