Justyna Bojczuk-Krzepina mówi o sobie: graficzka, tatuaorka, ilustratorka. Poza tym — mieszczuch absolutny. Po prostu bardziej niż eksplorowaniem przyrody od zawsze cieszyło ją zgłębianie języka miasta. Od kiedy sięga pamięcią, fascynowała ją jego ekspresja i energia. Dlatego też szybka i jednogłośna była decyzja, by 16-letnia Justyna zamieszkała z dziadkami w Śródmieściu Szczecina, z dala prawobrzeżnej „wsi”.
Na lewym brzegu dorastała i kształciła się. Ukończyła kierunki: wzornictwo, technik organizacji reklamy oraz grafikę projektową na Akademii Sztuki. Na dyplom magisterki przygotowała książkę Mój minimalizm — czyli jak pokonałam potwory spod łóżka, która zakwalifikowała się do wystawy w Katowicach Książka dobrze zaprojektowana. Uznanie pracy Justyny za jedną z najlepszych rozpostarło jej skrzydła – rozpoczęła próbę budowania kariery jako freelancer, wykonując zlecenia ilustracyjne dla firm. Aż pewnego dnia do współpracy zaprosił Justynę właściciel pewnego szczecińskiego studia tatuażu. Ucząc się techniki pod skrzydłami Kamila, szybko złapała bakcyla. Dziś, w pokaźnym portfolio Justyny widać pewną regularność. Jej wzory charakteryzuje gruba kreska i graficzny minimalizm. „To proste rysunki w stylu ilustracyjnym, ze szczyptą bajkowości i magii” – tłumaczy.
Kilkanaście lat później, w odziedziczonym po dziadkach mieszkaniu Justyna wraz z mężem, Błażejem nie planowała rewolucji i zaczynania wszystkiego od zera. Z kamienicznym wnętrzem, które było remontowane już tak wiele razy na przestrzeni dekad, że straciło historyczny kontekst, obeszli się łagodnie. Zastana przestrzeń wydawała się idealnym polem do popisu dla pary, której do tej pory brakowało możliwości na podobne szaleństwa. Tu mogli wreszcie dać upust swoim mieszczańskim emocjom. Biel ścian dającą trochę wytchnienia para przełamała barwnymi dodatkami i wypełniła ekscentryczną sztuką. I tak w hallu zawisł polski plakat filmowy projektu Marii Muchy Ihnatowicz z 1978 roku do francuskiego filmu Rok święty, salon został wypełniony głównie malarstwem współczesnym Bartosza Frączka i Mikołaja Obryckiego. Plakat Oli Szczepaniak również zajął tu ważne miejsce. W kuchni ściany ozdobiły plakaty kolekcjonerskie współczesnych twórców — Tomka Opalińskiego, Dawida Ryski, Jakuba Zasady i Waldemara Świeżego z Polskiej Szkoły Plakatu. W sypialni tonącej w szałwii jasnym punktem stał się pomarańczowy Pudel autorstwa Manii Pawłusiów oraz Dalmatyńczyk Mikołaja Obryckiego.
Część perełek z okresu PRL z sentymentu zostawili i poddali renowacji, zaś stare, drewniane meble IKEA — przemalowali, nadając im świeży look. Kuchnia jest idealnym przykładem tego, że w jednym pomieszczeniu można zestawić witrynę w odcieniu czerwieni, błękitny regał i kanarkowy kwietnik, jednak trzeba mieć wyczucie, a tego Justynie nie brakuje. Naturalny układ salonu oraz sklejkowy, żółty regał polskiej marki Tylko para wykorzystała na wydzielenie części biurowej, nadającej się także do prowadzenia obserwacji ulicznego życia, oraz części wypoczynkowej — z komfortową sofą, PRL-owskim jamnikiem i miękkim, obitym czarną materią fotelem z oparciem pikowanym żółtymi, kontrastującymi z tkaniną guzikami. Przy biurku, przy którym Justyna jako ilustratorka spędza najwięcej czasu, w pokaźnej bibliotece musiało się znaleźć miejsce dla literatury fachowej i albumów o sztuce. Pojemnik na LEGO w kształcie czaszki kościotrupa jest tu wystarczającym przymrużeniem oka.
Justyna i Błażej pozbawioną wyrazu przestrzeń przekształcili w barwne miejsce do życia. Mieszkanie zaskakuje dziś mieszanką elementów vintage ze współczesnymi rozwiązaniami, które stanowią odzwierciedlenie niespokojnych dusz tych dwoje. Ale przede wszystkim swobodnie mieści zarówno funkcje mieszkalne, jak i zawodowe, sprzyjające kreowaniu nowych projektów w zaciszu.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz