Willa numer dziewięć jak cichy wyrzut sumienia, gorzka ślina, którą jednak trzeba przełknąć. O fasadzie startej do cegieł, drzwiach porysowanych zmarszczkami i framugach wypaczonych, skrzypiących drewnianych schodach spuchniętych ze starości, okrytych gumoleum. I wżartym w spękane ściany słodkawym cuchem tytoniu i wilgoci zapachu stęchłym, Ci co przelotem chcą stąd uciekać. Zakorzenieni zaś godnie podziwu, wytrwale walczą, by utrzymać się na powierzchni rodzimego bałaganu. Na klatce schodowej wieszają obrazy, na półpiętrach stawiają doniczkowe kwiaty, pielęgnują ogród, który latem obrodzi, by nędza nie wyszła na wierzch.