Przy ulicy Dworcowej gmach numer 20. Z zewnątrz: monumentalny, wręcz monstrualny, ot monstrualny w swojej monumentalności, z elewacją z czerwonej cegły o głębi wytrawnego wina i obramieniami z cegły glazurowanej, utrzymanej w zamglonym błękicie. Kolory sycą oczy, a oczy tropią detale — wyszukują końskie łby wieńczące tympanony i orły z rozpostartymi skrzydłami.
Wewnątrz: zaskoczenie, twarz rozpromienia się na widok przeszklonej konstrukcji w kształcie sześcioboku. To stropy, wsparte na dwóch smukłych żeliwnych kolumnach, przez świetliki do wnętrza wpada rozproszone światło. Światło ospałe, szarawe; złamana biel, którą dopadł brud, szczelnie wypełnia salę, osadza się na gzymsach, kapitelach, gra w zdumionych twarzach i oczach okrągłych ze zdumienia, zalewa kratery źrenic, zostawia ulotny ślad.
Przyglądamy się temu, stojąc w sali obsługi klienta, na wyspie tajemnic, ja i Michał, stoimy na dzikim lądzie — jeszcze nieodkrytym, polujemy obiektywem, pracując głębią ostrości i perspektywą. I wirujemy w odgłosach walących stempli, szumie dyskretnych szeptów, wśród stałych interesantów i okazjonalnych wizytatorów, którzy postanowili zobaczyć owo niezwykłe wnętrze gmachu Urzędu Pocztowego numer 2.