Powietrze jest gęste, zawiesiste, tak, że można kroić je nożem. Pękate chmury przysłaniają letnie niebo. Szczecin oblepiony upałem, ze swoim Pogodnem, jakby na uboczu świata, gdzie każda jedna willa rozpala wyobraźnię – stara, siwa, pomarszczona. Zachwycający architektoniczny poligon podgrzany sierpniowym skwarem.
A więc willa, XIX-wieczne mury z wieżyczką i obramieniami okien z czerwonej cegły, stoi niedaleko Parku Łyczywka. Na ogrodzonej parceli dziczyzna panoszy się na przedogródkach. Chwasty, drobne łąkowe kwiaty. Glicynia kwitnienie ma już dawno za sobą, pora uchwycić w pamięci piękno jej groniastych, odurzająco pachnących kwiatów.
Na zapleczu – sceny podwórkowe, fabuła ukryta w detalach. W kącie rowerek dziecięcy, przenośny grill, plastikowe krzesło ogrodowe. Tuż za drzwiami, wiadomo, olejna lamperia, posadzka okryta startym gumoleum, sąsiedzki pokaz dzieł sztuki zakrawający na miano przesady. Zawieszony czas.
*
Tymczasem drzwi do mieszkania się otwierają. Do długiego korytarza sączy się światło, na jasnej ścianie kładzie cień. Tam skąd bije poświata, kilka obrazków. Dominanta kolorystyczna: nasycony pomarańczowy, nasycony niebieski, nasycony czerwony. Pod ścianą fornirowana wzorzystym orzechem skrzynia, relikt czasów PRL. U wejścia dyskretny znak głową. — Herbatki? Chłopcy się znają. My siadamy przy jadalnianym stole jak starzy znajomi, choć poznaliśmy się raptem kilka minut temu.
Rozmawiamy, popijamy powoli ostudzoną herbatę, słuchamy – na rozgrzewkę – muzyki niszowej, żwawej. Z tego miejsca mogę omieść wzrokiem niemal całe, niewiele ponad 70-metrowe mieszkanie.
A więc sztuka, bo jest wszędzie. Na ścianach i półkach, krześle, pod nim. Nawet w łazience. Abstrakcyjne kompozycje, geometryczne układy, zbrudzone czernią kontrastowe kolory. Ręcznie malowane talerzyki z podróży, powieszone starannie na gwoździach. Niedbale rzucony na podłogę dywan w lamy. Na siedzisku patyczaka — poduszka zdobna kolażem. W każdym pokoju antresola ze schodkami, skąd jak z wieży strażniczej można obserwować to, co dzieje się poniżej. Półka podniszczonego regału uginająca się od ciężaru akrylowych farb w sprayu, pędzli, magazynów o dizajnie, i sztuce. Jeszcze longboardy do dancingu — nadają się do wyniesienia na ołtarze. Metronom na niespieszne uderzenia palców w klawisze, dwa razy C, raz A. Paw projektu Jaroslava Ježka, dobra robota pewnej czechosłowackiej manufaktury porcelany. I dziesiątki filmów na płytach DVD – na wieczory z synami. Winylowa kolekcja — szafka zapełniona od lewej do prawej. Gry ułożone w równych rzędach na obszernym regale, książki jego i jej, figurki: He-Man, Alf, postaci raczej znane. I te meble, dekoracje, bibeloty. Im starsze, tym lepsze. Nieprzypadkowe. Jedynie osobiste, podarowane, znaczące.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz