Formy i materiały nawarstwiają, kumulują i mnożą się tutaj bez żadnych ograniczeń. Lampy rozpleniają się w przestrzeni zakładu, w gablotach, na podłodze, regałach, pod sufitem. Wnętrza zostają nimi umeblowane, zapełnione na zasadach żywego archiwum, do którego w nieskończoność można dorzucać kolejne lampy — swoistych świadków przeszłości. I zawsze będzie autentycznie; nie zacierając cudowności oryginału, Lech Turkowski tchnie w lampy nowe życie.
Stanisław Turkowski, rocznik 1907
Wie Pani, gdzie Pani jest? Pani jest w najstarszym zakładzie na ziemiach odzyskanych, to Pani wie o tym? A teraz pytanie z historii: którego Szczecin oficjalnie został przydzielony do macierzy? Jest taka ulica, piąąą-teee-gooo… już Pani wie, tak? Więc piątego lipca czterdziestego piątego roku, proszę Pani, a ojciec, Turkowski Stanisław, przyjechał tu, z Poznania, tydzień po tym, jak Szczecin przydzielono do macierzy. Co, zatkało?
Niech pani zobaczy, ten dokument [karta rejestracyjna], to jest bardzo ważny, on jest więcej wart niż jakakolwiek lampa, prawda? Bo to jest unikat. I teraz Pani pokażę jaki numer. Ojciec jak przyjechał z Poznania, w czterdziestym piątym, to Szczecin był miastem bezprawia. I niech Pani zobaczy, ojciec musiał się co dzień przez pierwszy tydzień meldować. Tu, tu, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć gdzieś podpisów.
Ojciec elektrykiem stał się przez przypadek. Niemcy w Poznaniu zrobili zbiórkę pracowników banku, w którym ojciec pracował i mówią tak: kto się zna na elektryce, niech wystąpi! W dwuszeregu stali i ten, co był za nim, nazywał się Płatek, wypchnął ojca przed szereg. Ale ciężko mu praca przychodziła, manualnie bardzo ciężko. Jak mi łatwo przychodzi, nazwijmy to tak, to ojcu bardzo ciężko, bo on był urzędnikiem, biurwą — jak ja to mówię, był bankowcem.
Ojciec tutaj dochodził, bo myśmy na Pocztowej mieszkali, a tutaj prowadził działalność gospodarczą, był tutaj właścicielem… no właścicielem nie był, dzierżawcą, nazwijmy to. Bo to nie było własnościowe, a komunalne, za Niemców, prawda? Dopiero potem, jak już umierał, w osiemdziesiątym dziewiątym, to myśmy załatwili, że to wykupiliśmy. Teraz jesteśmy na mojej własności, to jest moje wszystko, wykupione.
Mydło i powidło
Mydło i powidło ojciec tu miał. Przynosiło się żelazka stare, pralki, odkurzacze, jakieś lampy czasami. Zbierało się, gromadziło to wszystko — bo przecież wtenczas nic nie było — sprzedawało się i naprawiało. Ojciec ciągnął działalność do osiemdziesiątego dziewiątego roku, ja natomiast już od małego tu przychodziłem, ojcu pomagałem, majsterkowałem, ale potem musiałem się sprofilować. Po śmierci ojca, gdy założyłem własną działalność, to zacząłem zajmować się wyłącznie lampami.
Musiałem objąć to i tak zostało. Ale ja lubię to robić, nikt mi głowy nie zawraca, ja robię co chce, podoba mi się — to zrobię, nie podoba mi się — nie zrobię. Przeważnie wszystko zrobię — to jest druga rzecz, ale wie Pani, ja jestem wolnym człowiekiem… muszę być. Ja nie jestem uwiązany, nikt nie wie gdzie jestem, z komórką to wiadomo gdzie Pani jest. Ale ja komórki nie mam, żona ma. Czterdzieści lat po ślubie!
Rzemiosło
Czym się zajmuję? Oficjalnie jest napisane: sprzedaż i renowacja sprzętu oświetleniowego, ale stylowego. To są stare lampy. Ja je przeglądam, przewody wymieniam, oprawki, klosze ewentualnie dopasowuje, czyszczę, ale nie zawsze, bo niektórzy chcą, żeby to było oksydowane, czyli ciemne. Mosiądz ciemny albo czysty.
Ja nigdy nie robie tego samego! Zawsze inna lampa! Ale powiem Pani, że aby cokolwiek tutaj zrobić, nie wystarczy umieć, to trzeba mieć części, a potem dopasować, ale to musi być do stylu dopasowane. Nie mogę dać do stylu art déco secesji albo eklektyku, bo eklektyk też jest w lampach.
Jak Pani powiem coś, to Pani nie uwierzy. Czy Pani wie, że ja przez cały ten okres nie miałem żadnej reklamacji? To jest nie do pomyślenia, ale to nie przechwałka! Ja wzywam klienta dwa, trzy razy nieraz i ustalamy. Tak samo jak Pani szła — teraz Pani nie chodzi — ale jak dawniej był krawiec, to się przyszło na dwie poprawki, nie? Tu jeszcze wyżej podciągnąć, tutaj tego, jak szył garnitur. I dlatego jak coś, to ustalamy co trzeba poprawić. Jak coś się nie podoba, to zmienić, albo tak jak klient chce, ale ja zawsze walczę o to, żeby było możliwie blisko oryginałowi. Teraz mam taką ciężką do zrobienia lampę, XIX-wieczną, klienci chcą ten element zmienić i ja się nie chcę zgodzić, ale klient nasz pan, i ja walczę z nimi, bo to jest za droga lampa, to są drogie rzeczy.
Lampy stylowe
Każdy ma inny styl. Pani ma inny styl, ja mam inny, Pani narzeczony będzie miał inny, zobaczy Pani, tak jest. Rzadko kiedy, jak przychodzą mąż z żoną, mają jednakowe upodobania. No facet inaczej patrzy, na prostsze lampy, kobietki to bardziej takie wykwintne, wiadomo nie? A to wszystko jest mosiądz, brąz, cyna, plater. Plater to jest mosiądz posrebrzany. Nie całkowite srebro, tylko posrebrzany mosiądz — to jest plater.
Najstarsza lampa… była tu taka, która czekała na właściciela trzydzieści lat, bo brakowało części. Ona leżała, złożona i ja miałem to zakodowane, że brakuje części — przykładowo — ramienia jednego, bo ktoś złamał, ukradł, zaginęło, różne mogą być dzieje jej losu i ona czekała aż będę na giełdzie i sobie tę część dobiorę. Oczywiście jak trafię. Kiedyś się jeździło minimum raz w miesiącu na takie poważne giełdy, teraz już nie bo ja już kończę, wykańczam, jestem zmęczony, już samemu to jest ciężko prowadzić firmę. No ale tam taka różnorodność tych lamp była, i tyle było tych wzorów, że nie sposób… no ciężko, to był fuks, jak się zdarzyła taka okazja, żeby część dobrać. Na przykład były też takie lampy, że jedna z brązu a druga z mosiądzu, ale mosiądz już inny odcień koloru daje i nie mogłem dobrać części. Bo co to jest miedź? To nie jest metal. To jest stworzenie dwóch czynników. Mosiądz to jest miedź i cynk: siedemdziesiąt procent miedzi i trzydzieści procent cynku daje miedź, tak? A brąz to jest około siedemdziesiąt procent też miedzi, ale tym drugim składnikiem jest cyna… i mamy brąz. Pani może nie wychwyci, ale ja wychwycę, wiadomo, to praktyka… ja bym nie mógł oddać takiej lampy.
Przychodzi kiedyś, w latach 80. kobitka i z taką pretensją do mnie, że ona nie wie, że taki sklep jest. Ja tak się patrze, śmieję się — bo ja się nie reklamowałem przecież, nie? I podchodzę do niej i mówię: „proszę Pani, czy Pani widziała kiedyś reklamę Rolls Royce’a?”. Bo Rolls Royce nigdy się nie reklamuje, w ogóle, nigdy nie było reklamy Rolls Royce’a!
Melina
(…) A żeby Panią jeszcze dobić, to teraz pójdzie Pani do magazynku, tak zwana melina. Wie Pani co to melina? Tam, gdzie się pije i gdzie jest bałagan. Tam w latach 60. dokwaterowywali i meliniarzy dokooptowano; pijaczkę taką za przeproszeniem, co melinę zrobiła.
I co? Jest bałagan? Ale tu nigdy nie ma porządku, bo ja zawsze wkładam, przekładam, jak jakiejś części brakuje to trzeba szukać. Tu nie ma dwóch jednakowych lamp, wszystko to pojedyncze egzemplarze.
Ulica Bohaterów Getta Warszawskiego 23
To nie jest secesja, proszę Pani, niech Pani uważa, bo ludzie mylą, a to nie jest secesja typowa, to jest eklektyk, tak samo, jak to jest eklektyk i to jest eklektyk. Te budynki nie są secesyjne, tu w śródmieściu. Ale za to narożna kamienica przy ulicy Bauki — bo to teraz nie jest Obrońców Stalingradu — to jest piękna secesja! Ale najładniejsza to jest tam, obok Serca Jezusowego, na Wojciecha 1. Była Pani na dziedzińcu? Nie? Iść, iść!
Lech Turkowski
Raczej jestem perfekcjonistą. Ma być tak, jak sobie założyłam. Ale teraz odpuszczam, już się wypaliłem trochę, muszę Pani powiedzieć. Za dużo jest tego wszystkiego, papierologii.
Nie zgłębiałem wiedzy. Ja jestem samoukiem. Zdałem się na dedukcję, lubiłem obserwować.
Kiedyś miałem hopla, wieczorem na spacer szedłem sobie sam, tak się przejść. Szczecin jest piękne miasto, ale myśmy się przyzwyczaili, nie? A teraz nogi wysiadają.
Przejęcie
No ale będzie problem z przejęciem, bo jeszcze trochę pociągnę, nie? Do siedemdziesięciu pięciu lat napewno. Jest syn, ale jeden się nie nadaje, absolutnie! Drugi może się nadaje, ale nie chce, bo tutaj trzeba… z dziesięć lat nauki minimum, żeby coś zrobić. Żona mówi, że to moja wina, że nie specjalnie chce tutaj przyjść, bo jestem wymagający — poprawiam dwa, nieraz trzy razy potem, ale to musi być dobrze zrobione no!
Proszę, na pamiątkę [Pan Lech wręcza mi wizytówki]. To sobie zachowajcie, bo będzie to kiedyś dużo warte. Kiedyś, jak mnie nie będzie już.
Zdjęcia: Ne-No Michał Szałkiewicz