Oficyna zwodzi na manowce każdego, kto próbuje do niej trafić. Nie pozwala sfotografować się w całości, wystawiając do zdjęcia najwyżej sfatygowaną elewację od podwórza równoległej ulicy i szyb windy towarowej, którą w PRL-u transportowano farmaceutyki. Nie daje się zobaczyć , schowana za kamienicą frontową. Pilnie strzeże tajemnicy, że przed drugą wojną światową była magazynem fabryki marmolady.
Loft nic sobie nie robi z pękającej miejscami żywicznej posadzki, gdzieniegdzie upstrzonej uciesznymi bazgrołami. Nie obchodzi go podział przedpokoju na pokój dziecięcy i kocięcy, z miejscem na pojemniki pełne dziewczyńskich zabawek, i drapak dla Pawła i Packa. Nie zastanawia go, że w sypialni leżą obok siebie trzy materace, na których w uścisku zasypia cała rodzina, i przechowalnia urządzona w otwartej wnęce — zaślepionym dawnym wejściu do windy. Ma gdzieś, że zmywarce do zabudowy brakuje panelu na froncie, że drzwiczki lodówki przeistoczyły się w realizację zajmującą pełnoprawne miejsce obok wyszukanych grafik, i że wpadające do wnętrz południowe światło przypomina to mdłe, północne.
Na siedemdziesięciu pięciu metrach kwadratowych, w postindustrialnej przestrzeni, mieszkają Julita, Maciej i ich dziewczyny: Róża, Zyta i Nina. Wierni temu, co ponadczasowe. Do bólu autentyczni. Toczą zwyczajne życie normalsów.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz