To Pan nas wpuścił do środka?
No, a kto?
Pan tu mieszka?
Pracownię tu mam. Chodźcie, zapraszam.
Gdzie się znajdujemy?
To dawne atelier fotograficzne.
Dlaczego Pan je odnawia?
No bo było.
Kupił je Pan?
Nie, to pracownia artystyczna od miasta. To jest obiekt miasta. Ja to robię na własny koszt, mimo że miasto mi nie zwróci tych pieniędzy. Zdaję sobie z tego sprawę.
I po co Pan to robi?
Z potrzeby serca. Wystarczy? Takich obiektów naprawdę nie ma.
A jak Pan się w ogóle nazywa?
Andrzej Grabowiecki. „Graba” — taki pseudonim artystyczny.
Aleksandra Poncyljusz, miło mi.
Michał Szałkiewicz, prowadzimy blog „mieszkamwszczecinie.pl”.
Graba: Stronę na pewno widziałem.
Atelier wykonano w konstrukcji stalowej wypełnionej szklanymi ściankami. To była szklarnia. Dopiero w latach pięćdziesiątych położono na to dach, tylko zapomniano ocieplić. No więc tak latem, jak i zimą było tu nie do wytrzymania, dlatego pracownia stała przez wiele lat pusta. Teraz zimą bez zasłon nie przeżyjesz. Prosta sprawa: stalowa konstrukcja. Co z tego, że są szyby, jak jest stalowa konstrukcja, która przez noc się wyziębi, nie nagrzejesz tego, a jak nagrzejesz, to zaraz będzie zimno. Dlatego nie ma tutaj centralnego ogrzewania, grzać trzeba by było na okrągło.
Jak to zrobię, to małe centrum fotografii tu będzie. Fajnie, tym bardziej że zajmuję się technikami XIX-wiecznymi.
To znaczy?
Dagerotypią, talbotypią, ambrotypią.
Pokaże Pan?
Ale co chcesz zobaczyć?
Wszystko, co Pan do tej pory stworzył.
Nie żartuj…
No, pokaże Pan, co Pan taki skromny!
To jest taki pokój socjalny. A to rzeczy potrzebne do fotografowania. Jak robisz martwe natury, to trochę kupujesz, trochę pożyczasz, trochę dostajesz. No, nic specjalnego. Chcecie kawy, herbaty zrobić wam?
Dlaczego akurat ambrotypia?
No a co mam robić przy takiej pracowni?
A więc najpierw była pracownia?
Tak. Ja zajmuję się fotografią klasyczną, czarno – białą, zdjęciami wykonywanymi w procesie mokrym. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że przy takiej pracowni trzeba zająć się ambrotypią.
To trudna technika?
Musisz mieć aparat wielkoformatowy i płytę, no i musisz zrobić kolodion. Zrobić albo kupić, bo nie każdy ma wiedzę chemiczną. Kolodion to inaczej nitroceluloza rozpuszczona w eterze, etanolu i solach metali ciężkich, które są rakotwórcze. Świetna technika, wiesz, bardzo zdrowa: palna, eteryczna i w dodatku wybuchowa.
No i co potem?
Musisz tę płytę pokryć warstwą kolodionu, włożyć do azotanu srebra, czyli uczulić na światło, a potem ustawić scenę do zdjęcia. Włożoną płytę do kasety aparatu naświetlić i od razu wywoływać w ciemni, polewając wywoływaczem. Kolejne etapy to płukanie, lakierowanie, no i gotowe.
Chyba niewiele osób się tym zajmuje?
W Polsce jest kilkadziesiąt osób, które dobrze się tym zajmują. Na świecie, może ponad tysiąc, tak sądzę.
A gdybym chciała taki portret sobie zrobić?
W Petersburgu zdjęcie kosztuje od 5000 do 7000 rubli. Czyli 500-700 zł.
Jedno zdjęcie?
Jedno. Ale dobre.
To są zdjęcia z wystawy, ale jak nie obejrzysz wszystkich — nie zrozumiesz. To fotoopowiadania. Zestawy zdjęć, które tworzą nowele.
Imponujące!
Jakie imponujące, bierzesz i fotografujesz, tu nie ma nic trudnego, to jest bardzo proste.
Ale trzeba mieć pomysł. Skąd wzięły się one u Pana?
Z życia, ze sztuki, René Magritte mnie inspiruje, wczesna fotografia Beksińskiego albo Jurek Lewczyński, który stworzył koncepcję „archeologii fotografii”. I literatura: powieści, przysłowia. Ale głównie z samego życia — coś tam usłyszę i przenoszę na obraz. Można? Można.
Michał: Fajeczkę w dłoni mogę sfotografować?
Ale zgasła coś.
Nie ma znaczenia. Tu chodzi o rękę i fajkę.
Brudną rękę.
To bardzo dobrze, bo tu jest kawał roboty włożone.
No jest, jest.
*
Wiesz, jako fotograf przeżywałem to samo. Jest coś takiego, że aparat otwiera drzwi, że tam, gdzie normalnie nie wejdziesz, gdzie nikt Cię nie zaprosi — z aparatem wejdziesz, może nawet nawiążesz znajomości. One też są ważne.
Zdjęcia: Michał Szałkiewicz