Dziewiętnaście lat temu Filip dostaje od dziadka kasety z nagraniami Anthonego Newmana. To dość dziwny prezent, by nie powiedzieć – obciachowy, mnóstwo osób słucha wtedy Red Hotów lub U2, a Filip dostaje utwory organowe Bacha. Rozmawiam z Filipem Presseisen, wykładowcą, improwizatorem, wściekle utalentowanym polskim organistą młodego pokolenia.
Dlaczego akurat muzyka?
W przedszkolu, na rytmice, gdy akompaniator uderzał w klawisze pianina, intrygowało mnie pochodzenie niektórych dźwięków. Chodzi o to, że to, co słyszałem, nie było spójne z tym, co widziałem. Z perspektywy siedzącego dziecka moje widzenie ograniczało się do białych klawiszy. Czarnych, które były wyżej, w ogóle nie widziałem. Więc skąd pochodzącą te dźwięki? To było owiane taką lekką mgiełką niesamowitości. W każdym razie, uznawszy moją fascynację za przejaw dobrego słuchu, nauczycielka rytmiki wezwała rodziców i poleciła, aby posłali mnie do szkoły muzycznej. Dlatego do podstawówki chodziłem na Bolesława Śmiałego. Ale po 7 latach fortepian mnie znudził. W ogóle muzyka mi się znudziła, w ogóle tego nie czułem. Oczywiście nie mówię, że ona dla mnie nie istniała, bo istniała i nawet dawała o sobie znać, jednak granie przestało być atrakcją nadrzędną.
Kiedy na nowo zainteresowałeś się muzyką?
Dopiero w 8 klasie. Miałem takiego nauczyciela muzyki, Pana Gnata. On miał fantastyczny sposób prowadzenia zajęć! Pamiętam, że na długich, 20-minutowych przerwach, on mi o tej muzyce opowiadał, płyty pożyczał, tak że co tydzień jedną płytkę przesłuchiwałem. Bachem mnie wtedy zaraził — bo to jest fanatyk Bacha. Wtedy przyjemność mi sprawiało pisanie nut, miałem taki program. Raz przyniosłem przepisane nuty z muzyki Gwiezdnych Wojen i jak on to zobaczył, to wezwał rodziców i powiedział, że powinienem wrócić do szkoły muzycznej. I rzeczywiście zdałem do szkoły muzycznej. Ale na fortepian.
Pamiętam, że na dzień dziecka dziadek mi kupił 3 kasety z nagraniem Anthonego Newmana, takiego organisty. Pomyślałem wtedy, że temu dziadkowi coś się stało — jakie on mi kasety kupuje, przecież to jest obciach, nuda — organy, najbardziej nietrafiony prezent życia! Więc kasety rzuciłem w kąt. Ale potem, uznawszy, że dziadkowi może być przykro, przesłuchałem je, wiesz, żeby nie było. I jak zacząłem słuchać… Ola, ja się poczułem jak sparaliżowany! Jakbym paraliżu dostał. To była Toccata i fuga F-dur, katalog BWV 540. Brzmienie tych organów było tak magiczne, że przestałem myśleć. Tak jakby piorun we mnie uderzył. Taka czysta świadomość mnie ogarnęła. I wtedy pomyślałem, że to jest to, co ja chcę przez całe życie robić. Że to jest to, na co czekałem.
Jak rozwinęła się Twoja muzyczna fascynacja?
Po raz pierwszy naprawdę głęboko wsłuchałem się w muzykę organową pod koniec 8 klasy, na obozie na Słowacji, w Lewoczy. Tam, non stop słuchałem na walkmanie Fantazji i fugi g-moll. Non stop! Po powrocie autentycznie wkręcony zacząłem regularnie chodzić na koncerty organowe nieżyjącego już organisty, Pana Rożka, które odbywały się w Zamku Książąt Pomorskich. Pamiętam, że dostałem wtedy silnego impulsu, po którym powiedziałem: nauczę się gry na organach. Kierownik sekcji, do której poszedłem z prośbą o przeniesienie mnie z fortepianu na organy, zdziwiła się. Powiedziała, że jest to pierwszy taki przypadek od początku istnienia tej szkoły [Zespół Szkół Muzycznych im. Feliksa Nowowiejskiego znajduje się przy Staromłyńskiej 14 w Szczecinie — przyp. aut.] czyli od wojny. Że nie zdarzyło się jeszcze, żeby uczeń chciał zrezygnować z fortepianu na rzecz organów. Bo na organach to słabsi grają. Ci, co nie zdali egzaminu na fortepian. Tak się przyjęło, według mnie bardzo niesprawiedliwie.
W 2010 wyjechałem na studia do Warszawy. Po kilku latach studiowania na zachwalanym przez wszystkich Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina stwierdziłem, że chcę rzucić organy. Przede wszystkim czułem, że się nie rozwinąłem. Dopiero roczny program Erasmus sprawił, że uwierzyłem w siebie. Na studiach w Lubece zacząłem artykułować i rozumieć zależności mikro i makro. Przestałem ślepo wierzyć w akademicki przekaz i wskazówki oparte jedynie na mocy autorytetu, bez merytorycznego uzasadnienia, co miało miejsce na warszawskiej uczelni. Wreszcie zacząłem samemu poszukiwać i nie traktować sztuki zwykłymi kategoriami myślowymi.
Jaki dzisiaj jest obraz organisty w świadomości społecznej?
Świadomość społeczna właściwie się nie zmienia. W Polsce »organista« z miejsca uruchamia skojarzenia ze starszym Panem, w garniturze, przygarbionym, kojarzonym głównie ze śpiewem, nie z grą. Tymczasem gdziekolwiek na świecie, organista to muzyk wykwalifikowany, świadomy warsztatowo, mający rozległą i wszechstronną wiedzę muzyczną wspartą instynktem.
Z czego to wynika?
W czasach PRL-u nie było wydziału, który kształciłby organistów kościelnych — był jedynie wydział instrumentalny, który kształcił organistów koncertowych. Jasne, istniała wtenczas Salezjańska Szkoła Organistowska, która wykształciła fantastycznych organistów, ale po tym, gdy ją zamknięto, nastąpił czas bylejactwa. Wydział muzyki kościelnej powrócił dopiero na akademie muzyczne po 89′ roku, w okresie transformacji ustrojowej w Polsce.
Kolejny problem polega na nie zawsze zadowalającym poziomie wynagrodzenia organisty. Dlatego często zdarza się, że przyjmowane są osoby bez odpowiedniej formacji muzycznej i liturgicznej, niewykwalifikowane zawodowo. Jasne, te osoby coś tam się przyuczą do tego zawodu, ale umówmy się — poziom takiej muzyki jest bardzo wątpliwy. To muzyka, która ani nie zachwyca, ani nie porusza, co najwyżej wywołuje świdrujący dyskomfort. Ale organista jest, gra, organy buczą, jakby na potwierdzenie krążącego stereotypu.
Myślisz, że to się zmieni?
Ze względu na dramatyczne zarobki muzyków w ogóle, trudno orzec, czy osoby wykształcone, po studiach, zdecydują się obrać tę drogę.
Ale Ty się zdecydowałeś.
Podczas studiów nie myślałem, że będę grał w Kościele. Wtedy pasjonowała mnie potęga brzmienia organów, instrument per se. Kilka lat temu diametralnie się to zmieniło.
Co w organach Cię fascynuje?
To jest maszyneria! Organy to jest maszyneria, niezwykle skomplikowana! Gdy pokazuję znajomym ich konstrukcję, budowę — wszyscy są zszokowani tym, jakie to jest skomplikowane.
Muszę Ci też powiedzieć, że nie ma dwóch takich samych organów. Że z organami nie jest tak, jak z fortepianem, że grasz koncert raz w tej filharmonii, a raz w tej filharmonii, tutaj masz steinwaya, a tutaj masz yamahę i Ty wiesz, że i w jednym i w drugim jest tyle samo klawiszy, że będziesz miała podobny nacisk i uzyskasz podobne brzmienie — oczywiście różnica w brzmieniu między dwoma instrumentami będzie zauważalna, jednak nie tak zauważalna, jak w organach. I teraz wyobraź sobie, że jedziesz grać koncert. Zapoznajesz się z tak zwaną dyspozycją, czyli rozdysponowaniem głosów organowych w instrumencie, na którym będziesz grała i Ty możesz się tylko spodziewać, jak to będzie faktycznie brzmiało. Dlatego każdy wyjazd na koncert; na inne organy, to zawsze muzyczna przygoda, w której organista próbuje dotrzymać jej kroku. To wymaga postawy otwartej i twórczej wobec nieznanego, wreszcie wywrócenia schematów. Wtedy to jest sztuka.
Jesteś wykładowcą Akademii Sztuki w Szczecinie. Jak tutaj trafiłeś?
Przyczynili się do tego dr Bohdan Narloch i Pani Dziekan, Barbara Halec, za co jestem im wdzięczny. A, no i babcię odwiedzać mogę! Babcia Krysia ma 83 lata i cieszy się, gdy przyjeżdżam, więc po zajęciach w Krakowie wsiadam w pociąg, by o 8 rano być w Szczecinie. U babci jem śniadanie i idę uczyć — oczywiście z przerwą obiadową, więc babcia gotuje moje ulubione potrawy.
Czyli?
Ręcznie robiony makaron z truskawkami. Albo zupy owocowe. Albo pierogi, słuchaj, pierogi z jagodami! Naleśniki! Ale te naleśniki to są takie, że nigdzie takich nie dostaniesz, nikt tego smaku nie podrobi, to niedościgniony wzór!
Na czym polega nauka improwizacji?
Na nieustannym poszerzaniu języka muzycznego, w oparciu o konkretne style. Pomocą do tego jest analiza dzieł wielkich mistrzów poprzednich epok, która pozwala zrozumieć gramatykę i charakterystyczne słownictwo języka muzycznego w konkretnej stylistyce. Z tak zbudowaną podstawą i ukierunkowaniem uwagi na moment bieżący, szuka się wewnętrznej inspiracji i pozwala mówić wnętrzu. Chodzi o to, by pozwalać podświadomości działać i jednocześnie nadawać dźwiękom, które powstają w czasie rzeczywistym, tu i teraz, formę.
Studiowałeś w Hochschule für Musik Würzburg pod okiem prof. Christopha Bosserta. Co wyniosłeś z jego lekcji?
Wtedy chyba pierwszy raz zrozumiałem, czym jest muzyka.
A czym jest?
Tego słowami opowiedzieć się nie da, może w formie alegorii. Dlatego muzykolodzy robią wprowadzenie do koncertów; opowiadają o tym, co się w danym utworze dzieje, czego ja zresztą kompletnie nie rozumiem. No bo jak można o muzyce pisać, jak to jest w istocie martwe? To jest tak, jakbyś miała opisać wszechświat — jak działa wszechświat? Nie da się.
Ja wiem na pewno, że dopiero po tych trzech latach, które spędziłem u Bosserta, potrafię „wejść” w narrację dzieła — określić napięcia i odprężenia oraz kulminacje. Że dopiero teraz potrafię czerpać przyjemność z odkrywania, kiedy wiem, że utwór można zagrać na tyle sposobów. I to zawdzięczam Bossertowi, mojemu guru muzycznemu. On ma zupełnie inne spojrzenie niż wszyscy. Dostrzega w muzyce jej sedno i widzi od razu, jak zbudowany jest dany utwór, jak działa, gdzie są ukryte wskazówki do interpretacji i do nieustannego utrzymywania muzycznego napięcia. Ma też niesamowity słuch i umiejętności doboru głosów, wreszcie talent pedagogiczny. Spotkałem na mojej drodze — zdaje się — 18 nauczycieli organów, u których albo się uczyłem dłużej, albo byłem na kilkudniowych kursach mistrzowskich, ale przy Bossercie od razu wiedziałem, że to „ten”, jak podczas castingu w pewnym filmie Lyncha.
Potrafię zagrać Sonatę Księżycową Beethovena. Ale nie całą. Do pewnego momentu. Końcówka jest nieciekawa, więc się jej nie uczyłam.
Otóż to! A gdybyś znalazła sposób, w jaki tę końcówkę „ugryźć”? Wejść z nią w łączność? Na tym właśnie polega nauka muzyki.
Czytasz książki?
Nie kończę jednej, a kupuję drugą.
Dlaczego?
Skupić się nie mogę. Mógłbym czytać w komunikacji miejskiej, ale wtedy wolę o niczym nie myśleć, patrzeć w szybę.
Ale słuchawki pewnie wkładasz.
Nie, ja w ogóle nie słucham muzyki. Żadnej muzyki.
Muzyk, który nie słucha muzyki?
Słuchanie muzyki jest dla mnie zwyczajnie niebezpieczne. To jest przeżycie muzyczne tak silne, że otaczająca rzeczywistości przestaje istnieć. Mówię o prawdziwym słuchaniu. Słuchaniu, które wymaga uważności, pełnej koncentracji.
Kiedyś kupiłem sobie odtwarzacz mp3 do słuchania muzyki w drodze na zajęcia. Ale musiałem z tym skończyć, bo przejeżdżałem przystanek. Wchodziłem w trans, przestawałem mrugać, widzieć. Wtedy postanowiłem, że w ciągu dnia nie będę słuchał muzyki.
Co Cię inspiruje?
Mnie zawsze jedna rzecz inspiruje. Brzmienie.
Kto Cię inspiruje?
Od pewnego czasu Max Reger, niemiecki kompozytor, piekielnie trudny!
Improwizujesz muzykę do filmów niemych.
Tak, leci film niemy, ja patrzę na akcję i improwizuję, podkładając muzykę. Za każdym razem inaczej, synchronicznie do filmu i wszystkich niuansów fabularnych.
Skąd ten pomysł?
W 2010 roku Joanna Kościelna wymyśliła »Konstelację Szczecin«, inicjatywę naukowo-kulturalną, która miała przypominać w polskim Szczecinie niemieckich aktorów, urodzonych w Szczecinie niemieckim. Wśród nich byli wybitni aktorzy kina niemego. Ponieważ mama Joanny pracowała w liceum, do którego chodziłem — uczyła historii, skojarzyła, że jestem organistą i poprosiła, abym zagrał do takiego pokazu. Na początku się nie zgodziłem — pomyślałem, że to wariactwo. Ostatecznie zaimprowizowałem. To było w Kościele ewangelickim, na prawobrzeżu. Jakiś czas później dostałem zaproszenie na festiwal w Stralsundzie, zainteresował się też Greifswald, wreszcie wyczytałem o konkursie improwizacji kinowej w Berlinie. Pomyślałem wtedy, że pojadę. I pojechałem. I wygrałem!
Podobno jesteś wrogiem konkursów.
Konkursy są dobre w sporcie. Bo są jasno określone warunki. Jest start i jest meta i ten, który będzie pierwszy — wygrywa. A muzyka jest przecież tak subtelną formą sztuki! Co to znaczy 1 miejsce, 2 miejsce, 3 miejsce? Że ten jest gorszym muzykiem? Że ten się mniej stresuje? Że komisja była po obiedzie, gdy ta osoba grała? A może ten jest uczniem jurora? Znam muzyków zawodowych, którzy stwierdzili, że na konkursy jeździć nie będą, ponieważ od początku wiadomo, jaki będzie werdykt. To budzi niezdrowe emocje.
Jakie emocje towarzyszą Ci podczas grania?
Mój bardzo dobry kolega, Stefan Batory, organista i klawesynista, opisał to najtrafniej: to jest uczucie, jakby każdy milimetr sześcienny krwi w twoim ciele zaczynał się gotować; każda kropla krwi zaczynała wrzeć. Właśnie to czuję, gdy gram utwory Maxa Regera.
Osoba, która chciałaby grać na organach musi…
Chcieć tego, lubić to, granie musi jej sprawiać przyjemność. Oczywiście to nie tak, że zawsze jest przyjemnie, jednak bilans zysków powinien być większy od frustracji. Słyszałem tyle lamentów: nie mam słuchu, to nie dla mnie, słoń na ucho nadepnął, a to nie jest prawda, bo gdyby słoń faktycznie na ucho nadepnął, to by ta osoba nie rozumiała mowy ludzkiej — bo w mowie ludzkiej masz zawarte wszystkie elementy muzyczne. Jeśli ktoś jest w stanie mówić, to znaczy, że jakiś słuch muzyczny ma. Jakiś — może być słaby, ale go można wykształcić.
A Szczecin, Twoje rodzinne miasto, inspiruje Cię?
Kilka lat temu Szczecin pokochałem na nowo. Czuję, że to jest takie moje miasto. Ale to też kwestia miliarda wspomnień. Tutaj się urodziłem, tutaj 18 lat żyłem. No i Szczecin też pięknieje. Tylko te pustostany mnie ostatnio przeraziły przy alei Wojska Polskiego. Na przykład kino Kosmos. Jak można dopuścić do takich rzeczy? Albo ten biurowiec, który stanął przy poczcie, kompletnie mi się to nie podoba.
Twoje ulubione miejsce w Szczecinie?
Plac Orła Białego i widok na zamek z ulicy Koński Kierat, który zawsze sprawiał, że wieczorem, po wyjściu ze szkoły, musiałem po prostu przystanąć. Zatrzymać się i przystanąć. To było niesamowite, nadal jest.
Pułapka dla młodego organisty to…
Pycha!
Masz jakieś zwierzę?
Pszczoły. Mam 4 ule.
Hodujesz pszczoły?!
Tak.
I opiekujesz się nimi?
Przeglądy im robię, leczę je.
Na co chorują?
Na warrozę.
A masz fartuch pszczelarski?
Ale zakładam tylko kapelusz. Lubię być żądlony, to jest przyjemne, lepiej się potem czuję.